Artykuły

Kiedy inni wybierają cierpienie… Czym jest, a czym nie jest Najwyższe Dobro?

To czego chcemy dla innych (nawet jeśli życzymy im jak najlepiej) nie zawsze jest dla nich możliwe do zrealizowania w danym momencie ich życia czy istnienia. Naszym zadaniem jest to uszanować i pozwolić, aby podejmowali takie decyzje na jakie sami są gotowi.

Niestety nie zawsze chcemy się pogodzić z cudzymi decyzjami, szczególnie jeśli to, co wybiera bliska nam osoba ściśle wiąże się z jej cierpieniem, destrukcją albo odejściem do innej przestrzeni, włączając w to nawet takie skrajności jak ucieczka w śmierć i rozpoczęcie nowego życia.

Kiedy widzimy, że bliska osoba cierpi to naturalne, że chcemy jej pomóc. Modlimy się dla niej, prosimy o rozwiązania zgodne z jej Najwyższym Dobrem i robimy wszystko, by wesprzeć ją w powrocie do zdrowia. Nie ma w tym oczywiście nic złego i takie wsparcie może mocno przyczynić się do uzdrowienia tej osoby i zmiany jej intencji na lepsze, ale to zadziała pod jednym tylko warunkiem – że ona sama będzie na taką zmianę otwarta.

Pracowałam z osobami, które w różnych okolicznościach traciły swoich bliskich, zresztą sama przez to przechodziłam. W obliczu takiej tragedii pojawia się zwątpienie w sens Najwyższego Dobra i w moc modlitwy, gdy mimo naszych próśb jednak tracimy ukochaną osobę. Pojawia się też poczucie winy, napędzające myśl, że „może zrobiłam za mało, może powinnam zrobić coś więcej”.

Do gry wchodzą bowiem bardzo silne emocje, które zawężają nasze postrzeganie całej tej sytuacji jako całości. Nie widzimy intencji bliskiej nam osoby, nie zastanawiamy się nad tym jakie miała wzorce, wyobrażenia i oczekiwania względem siebie i swojego życia. Nie myślimy jaką miała karmę i co jej podświadomość próbowała w ten sposób odtworzyć. Nie zastanawiamy się również jak długo trwało u niej pogłębianie tej samodestrukcji i często nawet nie jesteśmy świadomi, że ona musiała włożyć w podtrzymywanie i pielęgnowanie tych wzorców naprawdę dużo swojej energii oraz woli (nawet jeśli podświadomej). W zamian mamy nadzieję, a raczej łudzimy się, że jeśli się pomodlimy to wszystkie te czynniki nagle przestaną mieć znaczenie i w ten sposób uda nam się ocalić kogoś, kto w dodatku nie jest zainteresowany naszą pomocą…

Nie zrozumcie mnie źle – nie namawiam do tego, aby się poddawać i uważam, że nigdy nie zaszkodzi próbować pomóc, jeśli nam na kimś zależy. Zawsze warto mieć nadzieję i zawsze dobrze jest życzyć innym jak najlepiej. Ale w przypadku kiedy nasze starania nie przynoszą rezultatów, a modlitwy i płynące za nimi rozwiązania odbijają się od cierpiącej osoby do tego stopnia, że w końcu ją tracimy – nie zrzucajmy odpowiedzialności za to na siebie, ani na Boga. To co się wydarzyło jest tylko i wyłącznie aktem woli tego człowieka. Ty nie byłeś w stanie nic więcej z tym zrobić. A co z Bogiem i z Najwyższym Dobrem? Czym ono tak naprawdę jest, skoro tak szczerze o nie prosiłeś, ale nie zadziałało?

Po pierwsze – mamy wolną wolę związaną z naszymi świadomymi oraz podświadomymi intencjami i wyobrażeniami odnośnie tego jak ma wyglądać nasze życie, na co się zgadzamy a na co nie. Każdy dostaje więc to, na co sam jest otwarty. Jeśli my życzymy komuś naprawdę jak najlepiej to Bóg może słać tej osobie wsparcie i pomoc, ale ona zgodnie ze swoją wolną wolą ma prawo z tego wszystkiego NIE SKORZYSTAĆ. Może też dążyć do Najwyższego Dobra swoimi pokrętnymi ścieżkami, zatrzymując się na jakiś czas na cierpienie, bo teoretycznie tak też można (tylko po co 😉 ).

Bardzo ważne jest to, by wiedzieć, że osoby, które wybierają destrukcję, a nawet i śmierć mają ku temu swoje własne intencje. Jakość naszych intencji – względem siebie i naszego życia, a także nasza karma są czynnikami, które bezpośrednio wpływają na naszą kreację, a więc na to co nas spotyka w rzeczywistości. Tak silnie negatywne intencje względem siebie i życia, podtrzymywanie by doprowadzić do kreacji śmiertelnej choroby, wypadku czy samobójstwa nigdy nie biorą się znikąd i musiały być długi czas skrupulatnie pielęgnowane (włączając w to teraźniejsze życie jak i poprzednie wcielenia). Przy tak silnych wzorcach bliskiej osoby, nasza pomoc i dobre życzenia mogą po prostu nie wystarczyć. To przede wszystkim ta osoba musiałaby przeprowadzić W SOBIE szereg fundamentalnych zmian. Nie ma więc sensu zrzucać odpowiedzialności za to co się z nią stało na siebie czy na Boga, bo to ona (wbrew pozorom) sama jest „kowalem swojego losu”.

Po drugie – nie zawsze to, co uważamy za najlepsze dla drugiej osoby jest dla niej rzeczywiście najtrafniejszym rozwiązaniem. A najczęściej wydaje nam się, że Najwyższym Dobrem dla kogoś jest dokładnie to, czego MY dla niej chcemy. Przykładowo boimy się kogoś utracić i chcemy tę osobę zatrzymać przy sobie po to, by mogła wypełniać w nas jakąś pustkę. Zauważcie, że w takim wypadku chcemy ją utrzymać przy życiu głównie dla siebie a nie dla niej. Nie ma tam miejsca, szacunku i akceptacji dla jej intencji, jej wyborów, tego co ona chce i może realizować w danym momencie. Okazuje się, że wtedy Najwyższe Dobro, którego my oczekujemy dla innych, to tak naprawdę są nasze własne potrzeby i pragnienia, które chcielibyśmy zaspokoić, by nie czuć bólu i poczucia straty. A to z pewnością nie jest prawdziwe Najwyższe Dobro.

Po trzecie – bardzo często mylimy pojęcie Najwyższego Dobra z tymczasowymi rozwiązaniami albo wyborami osoby za którą się modlimy. Zdarza się bowiem, że kiedy mimo naszych modlitw i próśb tracimy bliską osobę, która odchodzi w cierpieniu, stwierdzamy, że widocznie to było dla niej Najwyższe Dobro. Idąc takim rozumowaniem zgadzamy się na to, że śmierć w mękach i bólu była tym, co Bóg miał dla tej osoby najlepszego. Takie myślenie rodzi w nas potem wyobrażenia, że Bóg nie życzy nam wcale dobrze, ale pragnie naszego nieszczęścia.

Sprostujmy to.

Istnieją takie przypadki, kiedy człowiek cierpi już tak bardzo, że ucieka w śmierć, by zacząć od nowa. Czasami więc zdarza się tak, że poprzez ogromne traumy i wypadki człowiek doznaje szoku i odbija się od dna tak bardzo, że wypala swoją karmę (albo jej część), gdyż doszedł już do granicy swojej wytrzymałości. Jednak zastanówmy się, czy to jest droga przez Najwyższe Dobro? Moim zdaniem nie – bo jest to droga do uwolnienia poprzez cierpienie. Śmierć, szczególnie w mękach, ból oraz cierpienie nie mają z Dobrem ani z Bogiem za wiele wspólnego, bo to są niesamowicie niskie wibracje. Kiedy więc ktoś wykreuje sobie „odbicie się od dna”, to będzie JEGO własny sposób na poradzenie sobie z ciężarem swojej karmy (dyktowany przez jego własne ograniczenia), a nie BOSKI sposób. To jest ogromna różnica.

Boskim sposobem, a więc Najwyższym Dobrem byłoby poukładanie swoich spraw tak, by móc cieszyć się zdrowym, szczęśliwym i bezpiecznym życiem. Tutaj pewnie trzeba by było poddać się odpowiedniej terapii i uzdrowieniu, otwierając się na to, co rzeczywiście dla takiego człowieka jest najlepsze. Ale żeby to miało się zadziać musiałoby zostać przyjęte już dużo wcześniej. W momencie wypadku abo zachorowania na poważną chorobę dla niektórych osób jest już po prostu za późno na radykalne i szybkie zmiany (dla niektórych, nie dla wszystkich!)– ale na szczęście nie na zawsze – tylko w tym danym momencie. Ludzie mający bardzo ciężkie obciążenia i ciężką karmę nie zawsze są w stanie otworzyć się na Najwyższe Dobro na zawołanie i zrealizować je „na już”.

Istnieje więc coś takiego jak CZASOWE ROZWIĄZANIE albo najlepsze rozwiązanie w danym momencie, bo inaczej się już nie da, gdyż karma i szkody są tak wielkie, że ciężko o nagłą zmianę kierunku – ona zazwyczaj wymaga jakiegoś procesu, czasu oraz głębokich zmian w człowieku. To czasowe rozwiązanie, możliwe na dany moment może ostatecznie PROWADZIĆ do Najwyższego Dobra, ale JESZCZE nim NIE JEST. Najwyższe Dobro z kolei zawsze jest dobre i z realną korzyścią dla wszystkich i NIGDY nie łączy się z cierpieniem (mówiąc o korzyściach dla wszystkich, znów mam na myśli osoby, które są na nie otwarte i nie mam na myśli spełniania zachcianek ego, np. „ja chcę, żeby on był szczęśliwy po to, bym JA nie musiała patrzeć na jego cierpienie”).

Ludzie często wybierają więc rozwiązania na dany moment, które jeszcze nie są Najwyższym Dobrem, ale już stanowią jakąś część drogi do Najwyższego Dobra. Z tego powodu może nam się wydawać, że Boskie prowadzenie nie działa, bo myślimy, że od razu musi wydarzyć się wielki cud w postaci radykalnej zmiany i radykalnego uzdrowienia – ciała, umysłu, emocji i może jeszcze całej osobowości tego człowieka. Jednak czasami aby cud się wydarzył musi wydarzyć się szereg innych czynników, a także muszą stworzyć się warunki, by Najwyższe Dobro naprawdę się zadziało.

Są oczywiście też takie osoby, które wybierają ucieczkę w śmierć nie po to, aby się „odbić” i „zacząć od nowa”, ale najzwyczajniej w świecie po to, by dalej zatracać się w cierpieniu i udowadniać sobie jaki świat, życie, Bóg i oni sami są beznadziejni. Towarzyszy temu ucieczka od problemów, które i tak odnawiają się w kolejnym wcieleniu, z pewnością jeszcze bardziej wzmocnione. Nie brzmi to optymistycznie, ale ze względu na naszą wolną wolę wielu ludzi wybiera właśnie taką drogę – a my nie mamy tak naprawdę wielkiego wpływu na ich decyzje. Mimo, że te wybory są negatywne to jednak ci ludzie też MAJĄ DO NICH PRAWO. I czy wybierają cierpienie czy wybierają drogę do swojego Najwyższego Dobra poprzez różne doświadczenia (co nie jest zbyt korzystne, ale czasami jeszcze inaczej nie potrafią, zanim się zorientują, że można inaczej) – należy to zaakceptować i po prostu uszanować.

Najlepiej dać tym ludziom prawo do wolności, tak jak daje im je Bóg. Niech robią to co chcą i tak jak chcą, jak czują, jak uważają w danym momencie istnienia. Jeśli straciłeś bliską osobę, pomyśl o tym, że to Wolna Dusza, tak jak każda inna. I nawet jeśli pobłądziła, miała prawo błądzić. To jest niesamowicie uwalniające i dające ogromną ulgę uświadomienie. Możesz modlić się dalej dla niej, by odnalazła odpowiedni sens i cel w swoim Istnieniu. Ale nigdy nie będziesz miał ostatecznego wpływu na to co wybierze i jak długo będzie chciała tego doświadczać. To jej sprawa, jej Istnienie, jej karma. Nie jesteś panem jej życia – zamiast tego, zajmij się swoim życiem i uzdrawianiem braków, które nie pozwalają Ci tego zaakceptować.

A Bóg – zawsze jest gotowy ze swoim wsparciem tam, gdzie jest potrzebne – a więc tam gdzie jest chciane. Szansa istnieje zawsze, bo Bóg jest potencjalnie dostępny dla wszystkich. Wystarczy dojrzeć do tego, by zacząć go wybierać i otwierać się na Najwyższe Dobro. Jesteśmy wszyscy tak zróżnicowani, że każdy dojrzewa do tego w swoim własnym tempie. Więc nie walcz z tym i pozwól sobie to uszanować.