Dziś opowiem Wam historię, która jest tak prosta, a jednocześnie bardzo inspirująca. Kilka miesięcy temu pracowałam z klientką, której życie posypało się prawie na każdej płaszczyźnie. Jej doświadczenia sprawiły, że czuła się bezsilna wobec rzeczywistości. Przyzwyczajona do ciągłych potknięć, jakby życie wiecznie rzucało jej kłody pod nogi, czuła się pozbawiona mocy, samotna i opuszczona. Nie miała pojęcia jak sobie poradzi ze wszystkimi czekającymi ją wyzwaniami.
Czuła się jednak na siłach, aby zwrócić się do mnie, porozmawiać, skorzystać z zabiegu i wyciągnąć z niego konstruktywne i budujące wnioski. W ten sposób nieśmiało zaczęła swoją przygodę z rozwojem duchowym. Po zabiegu zaproponowałam jej krótki, ale konkretny dekret, by nakierować jej umysł na odpowiednie myślenie. Dotyczył on głównie relacji z Bogiem, gdyż na swojej drodze potrzebowała poczuć w sobie, że Bóg ją wspiera, dba o nią i prowadzi przez życie, bez względu na jej przeszłość czy wzorce – jeśli tylko mu na to pozwoli. Temat był dużo bardziej złożony i należało przepracować kilka jego aspektów, jednak czułam, że w jej przypadku poczucie bycia wspieraną i prowadzoną przez Boga jest ogromnie ważne, by w ogóle mogła ruszyć do przodu. Od tego warto było więc zacząć.
Przez długi czas nie miałyśmy kontaktu, a niedawno odebrałam telefon i usłyszałam w słuchawce głos pełen szczęścia, spokoju i niesamowitej wiary w coraz lepsze jutro. Entuzjazm w jej głosie sprawiał, że na początku, zanim się przedstawiła, nie miałam pewności z kim rozmawiam, bo brzmiała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy rozmawiałyśmy po raz pierwszy. Poczułam głębokie i niesamowicie przyjemne uczucie w sercu, ogromną wdzięczność do Boskiej Mądrości – Boga i mojej klientki.
Opowiedziała mi co się u niej działo przez ostatnie miesiące, jak staje na nogi z różnymi rzeczami i na jaką skalę udało jej się już przeprowadzić zmiany w swoim życiu. Mówiła, że wczytywała się codziennie w dekret z taką uwagą i zaskoczeniem, jakby odkrywała nowy kontynent. Będąc w autobusie, na spacerze, w domu, w sklepie, wstając i zasypiając prowadziła ze sobą wewnętrzną rozmowę powtarzając sobie słowa będące wynikiem jej pracy: „Już nie jestem z tym wszystkim sama. Bóg o mnie dba. Bóg mnie chroni i prowadzi. Bóg zawsze znajduje dla mnie najlepsze rozwiązania… Więc jeśli nie widzę rozwiązań, jeśli się boję, wcale nie muszę się martwić. Z Bogiem dam radę, bo On nade mną czuwa. On wskaże mi drogę”.
Robiła też krótkie, spontaniczne modlitwy, aby poczuć upragnione wsparcie, którego zawsze tak bardzo jej brakowało: „Ufam Ci Boże. Z Tobą jest mi dużo łatwiej, więc prowadź mnie, opiekuj się mną, bądź przy mnie, a ja Cię wpuszczam tutaj do siebie”. Tak się to podejście ugruntowało, że powtarzała sobie podobne słowa automatycznie nawet w najgorszych momentach, gdy czuła stres i niepewność, gdzie normalnie by się poddała i wycofała. Zamiast tego znów powtarzała sobie w myślach: „Bóg mnie prowadzi. Bóg trzyma mnie za rękę. Bóg mnie chroni i dba o to, żebym sobie poradziła”….
„I wiesz co?” – zapytała z entuzjazmem – „Poradziłam sobie! A kiedy coś wydawało mi się niemożliwe, powtarzałam sobie, że przecież dla Boga wszystko jest możliwe. I skoro on o mnie dba i opiekuje się mną, to dla mnie też wiele rzeczy jest możliwych”. To były chyba najpiękniejsze słowa jakie usłyszałam w ostatnim czasie. Świadomość Boskiego wsparcia otwierała ją na przekonanie, że powodzenie i pójście w najlepszym kierunku jest dla niej wręcz oczywiste i nieuniknione. Dlatego w końcu zdecydowała się na podejmowanie działań przed którymi wcześniej uciekała, a które w praktyce okazywały się do przejścia. Dzięki temu zaczęła krok po kroku porządkować swoje życie.
Opowiadając dalej o niesamowitych zmianach i wyzwaniach, pokornie przypisywała wszystkie zasługi Bogu, długo nie wspominając o swojej mocy kreacji (która co prawda wypływa z dobrej relacji z Bogiem, ale możliwa jest przecież dzięki naszej otwartości). Nie zapominajmy, że to klientka uwierzyła w Boskie wsparcie i prowadzenie tak bardzo, że w efekcie pozwoliła Bogu działać i opiekować się nią. A więc tak samo jak tę pomoc, wsparcie i prowadzenie zawdzięcza Bogu, tak wybór by z tego wsparcia korzystać może zawdzięczać sobie. I jak widać niewiele do tego potrzebowała. Wystarczyły proste słowa otuchy, wypowiedziane ze szczerością, mocą i wiarą w ich spełnienie. Z uczuciem zaufania i wdzięczności za to co się dzieje. Wiedziała, że wypowiadając te słowa coś przyjmuje, na coś się zgadza, że wchodzi w interakcję z Bogiem, że obcuje z ogromną Siłą jego sprawczości. To nie były słowa rzucane na wiatr. Tam była szczera wiara w powodzenie. Wbrew logice i mentalnemu „rozsądkowi”, podpowiadającemu co jest możliwe, a co nie jest.
Dla niej, jak powiedziała, ten rok był rokiem cudownych niespodzianek i zaskoczeń, które później zamieniły się w oczywistość. I ja świetnie ją rozumiem. Bo skoro zawierzam Bogu, powierzam mu swoje życie, a On ma Moc większą od mojej, to z czym tu dyskutować? Bóg ma moc większą od naszych ograniczeń. Kiedy przyjmiesz i zaakceptujesz ten fakt, zmienia się postrzeganie rzeczywistości. Wtedy naprawdę zaczyna się dziać – i w uwalnianiu od ograniczeń i w otwieraniu się na wszystko co dla nas najlepsze.
❤
Na koniec nasunęło się jeszcze takie pytanie – dlaczego niektórym przyjmowanie pomocy przychodzi tak łatwo, a innym tak opornie i mimo rozwiązań podanych na tacy, nie chcemy a często nawet nie próbujemy z nich korzystać? Odpowiedź na to pytanie świetnie oddaje mój stary wpis z pamiętnika:
„Ja tonęłam i zobaczyłam, że ktoś rzuca mi koło ratunkowe. To był impuls, żeby je złapać, więc złapałam. Ale mogłam je tylko trzymać i tak sobie dryfować. Zamiast tego wolałam zrobić z niego użytek, próbować dostać się na statek po linie. A gdy okazało się, że nie mam sił zrobić tego samodzielnie postanowiłam zawołać, pomachać ręką i zaufać że ktoś silniejszy pomoże mi się wydostać. Ale żeby skorzystać musiałam sama wyciągnąć rękę i zakomunikować, że tej pomocy potrzebuję”.
Dlatego kiedy tym „wciągającym” jest Bóg i Jego wsparcie (działające również poprzez rozwój oraz innych ludzi i ich inspiracje) najpierw trzeba wyrazić swoją chęć, że tego rzeczywiście chcemy. Nikt nas nie wyciągnie na siłę, wbrew naszej woli, szczególnie jeśli mamy ochotę podryfować. To nasza decyzja co zrobimy z kołem ratunkowym, możemy je przecież nawet odrzucić i narzekać, że nadal toniemy. Dlatego warto przyjrzeć się swoim intencjom i działaniom jakie za nimi idą, względem nas samych. Nie opłaca się siebie oszukiwać, upierając się, że „przecież proszę, wołam i nic”. Jeśli prosisz, wołasz i nic się nie dzieje, to znaczy, że nie robisz tego z czystymi intencjami. Może wypowiadasz słowa w których moc zwyczajnie nie wierzysz, których zupełnie nie czujesz? A może próbujesz stworzyć pozory, a tak naprawdę nie chcesz puścić swojego cierpienia? Przypatrz się temu, za Twoimi niepowodzeniami musi stać jakaś przyczyna.
Kiedy odpowiednio ukierunkujesz swoje intencje, reszta się po prostu kreuje. To się zwyczajnie zaczyna dziać. Wsparcie zaczyna działać, bo Ty jesteś gotowy je przyjąć. Bez względu nawet na Twoje wzorce, na to co masz jeszcze do przerobienia w różnych tematach, bez względu na ilość Twoich porażek i na Twoją przeszłość. Wystarczy zwyczajna szczera chęć poznawania, odkrywania, przyjmowania i obcowania z Bogiem. Dokładnie tak jak to się zadziało w przypadku mojej Klientki.