Są takie dni kiedy ciężko podnieść się z łóżka. Kiedy wszystko spowalnia i przygasa, a Ty masz ochotę ukryć się przed sobą i przed całym światem. Czujesz się bezproduktywna, brakuje Ci pomysłów i chęci do działania. Ciężko Ci się myśli, ciężko czuje, tracisz kontakt ze sobą. Zapominasz już jak wspaniałą i wartościową osobą jesteś. Masz ochotę odpocząć i odpoczywasz, ale jednocześnie czujesz się ogromnie zmęczona. Pragniesz odizolować się od świata i wysłać daleko w kosmos wszystkie znane Ci metody na poprawę samopoczucia. Sama wybierasz gorsze samopoczucie i zaczynasz je celebrować. Jednocześnie czujesz, że cały czas coś Cię tam w środku boli, ale wcale nie planujesz tego dotykać. Pozwalasz sobie na to odcięcie – i na pewien czas zamykasz się we własnym, zamkniętym świecie. Jeśli coś zadzieje się w Twoim życiu, udaje Ci się wyjść z tego szybciej. Ale czasami bywa tak, że tracisz nad tym kontrolę i z jednego gorszego dnia zaczynają robić się dwa, trzy, a potem cały tydzień.
W końcu jednak przychodzi ten dzień, w którym spoglądasz na bałagan nagromadzony w domu, na wszystkie niedokończone sprawy, na nieodpisane wiadomości… I zaczynasz zastanawiać się – czy coś jest z Tobą nie tak? Czy właściwie masz prawo mieć gorsze dni? Czy wolno Ci dać plamę, zawieść siebie po całości, nie osiągnąć niczego z czego byłabyś dumna, albo chociaż zadowolona?
Dopada Cię poczucie winy, a także poczucie straconego czasu. „Zmarnowałam tyle dni na przejmowanie się i ucieczkę od życia! Ile bym dała, żeby cofnąć czas i wykorzystać go na nowo!” – myślisz. I zamiast skupiać się na tym, co mogłabyś zrobić teraz, nie potrafisz poczuć się w porządku, z tym co zaszło. A to jeszcze bardziej pogłębia Twoje niezadowolenie z siebie i jeszcze bardziej wzmacnia nagromadzony ból. Zdarza się też, że odbijasz w drugą skrajność udając, że przecież NIC się nie stało. A to też pogłębia stan odcięcia i chęć powrotu do gorszego samopoczucia. Udajesz, że problemu nie ma, by potem po raz kolejny żałować, że znów odcięłaś się od siebie.
Mając właśnie taki dzień i próbując go uratować przynajmniej poprzez umycie naczyń – spotkałam w kuchni mojego partnera, który w całym tym moim wewnętrznym i zewnętrznym bałaganie, wyruszył do mnie z pełnym miłości i entuzjazmu wyznaniem: „tak bardzo Cię kocham!”. Taki nagły przypływ uczuć był jak miód na serce, ale jednocześnie uruchomił pracę mojego umysłu, który w ułamku sekundy zasugerował, że skoro tak – to mogłabym chociaż umyć włosy . Wtedy partner podszedł bliżej, przytulił mnie, a potem spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami i powiedział:
„Ja Cię znam. Wiem jaka jesteś. I taką Cię kocham”.
To są słowa, w które nie potrafiłabym zwątpić. I nawet w takim ciężkim dniu jak tamten – wiedziałam, że na mojego partnera zawsze mogę liczyć. Ale nadal czułam w sobie ból, któremu pozwoliłam mną zawładnąć, a jednocześnie którego wcześniej nie starałam się zrozumieć. On nie wiązał się w żadnym stopniu z moim partnerem. Dlatego jego słowa skierowane do mnie jakoś mocno nie podniosły mnie na duchu – bo ja po prostu wiedziałam i czułam, że on mnie taką kocha. Ale dzięki temu w moich odczuciach zapaliła się długo oczekiwana lampka. Powtórzyłam sobie jego słowa kilka razy w myślach i czułam jakbym dosłownie wychodziła z letargu. Już wiedziałam czego potrzebuję… Poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Spojrzałam sobie głęboko w oczy i powiedziałam:
„Znam Cię. Wiem jaka jesteś. I taką Cię kocham”.
To mi dało wiele do myślenia. Wiele też poczułam, wyszło ze mnie sporo emocji. Mnóstwo złości na siebie za to jakie mam słabości, za to że sobie nie radzę. I uświadomiłam sobie, że hej – to przecież jestem ja. Dobrze wiem, że sobie nie radzę i nie ma w tym nic złego. Mogę się do tego przyznać przed sobą i to jest okej. Wiem jaka jestem, wiem że nie zawsze i nie ze wszystkim daję radę. I taką też siebie kocham… A z tej miłości, pragnę zająć się sobą i chcę sprawić, by relacja z moim wnętrzem była coraz lepsza.
Wiele możemy nauczyć się od tych najbliższych osób, które kochają nas zawsze – nie tylko wtedy, gdy czujemy się dobrze, nie tylko wtedy, gdy jesteśmy zdrowi i pełni pasji do życia. Oni będą przy nas w każdym, nawet najgorszym dniu i nie będą nas za te dni osądzać. Ale pamiętajmy, że bliscy mogą nam tylko pomóc – chwycić za rękę, przytulić, powiedzieć co o nas myślą, co czują w stosunku do nas. Oni nie poczują za nas naszej własnej miłości do siebie, ani naszej wartości. Nie sprawią, że cudownie siebie pokochamy i spojrzymy na siebie takim rozkochanym sercem, jakim oni widzą nas. To my musimy odkryć w sobie to spojrzenie. I rozpalić taką miłość do siebie, którą my sami czujemy i rozumiemy.
Podczas rozmowy przed lustrem poczułam, że nie muszę czuć się ze sobą dobrze, by móc korzystać z mocy mojego serca. Że tutaj nie ma warunków i reguł. I świadomość tego, jest chyba najcudowniejszym wsparciem, które naprawdę podnosi mnie na duchu – szczególnie wtedy, kiedy jeszcze sobie z czymś nie radzę.
A więc kiedy jest mi źle, kiedy nie wierzę w siebie i czuję, że za bardzo uciekam, staję przed lustrem i mówię do siebie: „Znam Cię. Wiem jaka jesteś. Taką Cię kocham”.
Niczego nie ukrywam, odkrywam przed sobą to jaka jestem. I sygnalizuję, że mi to nie przeszkadza. Że taką też mogę siebie pokochać. Ta świadomość jest dla mnie bardzo ważna. I na ten moment nie ma dla mnie lepszego lekarstwa na trudne dni, słabości, porażki i potknięcia. Nie ma lepszego lekarstwa od tych właśnie słów wypowiadanych do samej siebie prosto z mojego serca.