Z poprzedniego artykułu („Kiedy cel jest niezgodny z nami”) wiecie już, że przez większość życia chciałam realizować cele, które nie były dla mnie i to im poświęcałam całą swoją uwagę, energię i czas. Ale co się dzieje, kiedy w końcu trafiamy na to, co jest zgodne z nami? Czy wtedy nasze życie staje się czystą sielanką – a problemy magicznie znikają?
Na pewno pod wieloma względami jest dużo łatwiej, chociażby z tego względu, że w końcu zajmujemy się tym, co sprawia nam radość, satysfakcję, czy przynosi inne pozytywne korzyści. Jesteśmy też wspierani przez Boga, który w swojej miłości chce, byśmy realizowali to, co jest z nami w pełni zgodne. A to jest bardzo znaczące i mocne wsparcie. Nie oznacza to jednak, że spoczywamy na laurach w pracy nad sobą, wręcz przeciwnie – im bardziej realizujemy siebie, tym bardziej zbliżamy się do siebie, a co za tym idzie konfrontujemy się ze wszystkim co stoi na przeszkodzie do takiej zdrowej i bliskiej relacji. Nie stoimy więc w miejscu, a otwieramy się na więcej. Spotykają nas coraz to nowsze i zaskakujące wyzwania. A to zawsze oznacza dalszą pracę nad sobą.
Może być tak, że otwierając się na zgodny z nami cel wciąż borykamy się z sabotującymi wzorcami, nie dającymi nam cieszyć się ze zmian, które dzieją się w naszym życiu. Mogą one dotyczyć np. samooceny – przekonań, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy w tym co robimy, czy poczucia niezasługiwania na to, co jest dla nas dobre. Zdarza się więc, że odczuwamy wtedy silny bunt przeciwko temu, co nas spotyka. Trzeba więc uważać na takie pułapki, bo bunt może być przez nas odbierany jako sygnał do tego, że nie powinniśmy rozwijać się w danej dziedzinie, a to może być niezgodne z prawdą.
To jak wygląda nasze otwieranie się na realizację zgodnych z nami celów zależne jest więc od tego, jakie wzorce i mechanizmy jeszcze w nas działają. Jeśli otwieranie się na to, co nam służy jest związane z uwolnieniem się od destrukcyjnych wzorców, zmianą naszego nastawienia oraz pogłębieniem relacji ze sobą, rzeczywiście dużo łatwiej jest się w tym wszystkim odnaleźć i cieszyć z zachodzących zmian. Jednak samo dostrzeżenie odpowiedniego dla nas zajęcia, a nawet wybranie go, samo w sobie cudownie nie uwolni nas od sabotujących mechanizmów. Na szczęście w moim odczuciu w takim przypadku jest dużo łatwiej przebić się przez podświadome przeszkody, gdyż Bóg zawsze wspiera nas w tym, co nas do siebie zbliża. Należy tutaj tylko pamiętać, że nasz sukces nie będzie zależał od Boga, ale od nas samych. To my decydujemy, czy chcemy wykorzystać szansę i czy chcemy z takiego wsparcia korzystać, czy też nie – bo równie dobrze możemy taką pomoc, czy inspirację odrzucić.
Jeśli realizacja zgodnych z nami celów zbliża nas do siebie, to warto wiedzieć, że samo zbliżanie się do siebie może wiązać się z odkryciem w sobie takich rzeczy (wzorców, wyobrażeń, czy emocji), które wcześniej próbowaliśmy zamieść pod dywan. Bywa, że podniesienie dywanu nie jest przyjemne, bo wtedy dopiero dostrzegamy ile było tam śmieci i kurzu… A przez tak gęsty kurz ciężko nam złapać oddech i posprzątać to, co trzeba. W takim przypadku pierwszą reakcją jest niechęć do ruszania tego co tam ukryliśmy, a także poczucie ciężkości spowodowane nawarstwieniem się stłumionych emocji. Nie zmienia to jednak faktu, że to co tam jest, cały czas w nas zalegało i z pewnością warto się tego w końcu pozbyć, zamiast dalej uciekać i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Jeśli chodzi o mnie, zazwyczaj kiedy przychodziło do mnie rozwiązanie, które było rzeczywiście bliższe mojemu sercu zaczynałam z nim walczyć. Tak właśnie działają wzorce uciekania od siebie i swoich prawdziwych potrzeb, szczególnie kiedy mamy jeszcze intencje trzymania się starych mechanizmów. Byłam tak uparta w tej ucieczce od siebie, że nawet kiedy zeszłam na odpowiedni tor, jeszcze ostatkami sił próbowałam siebie przekonać, że to nie jest odpowiedni kierunek. Ciągnęło mnie za to tam, gdzie mogłam się bez problemu stłumić i pielęgnować mój emocjonalny brud i kurz spod dywanu, z którym głównie z powodu lęków nie chciałam się konfrontować. Największy bunt towarzyszył mi właśnie przy uzdrawianiu duchowym, a to dlatego, że jeszcze żadna czynność jaką zajmowałam się do tej pory, nie była ze mną tak zgodna.
Jak już kiedyś wspominałam nigdy nie planowałam uzdrawiać, ani nawet nie marzyłam o tym, by zostać uzdrowicielem i pomagać innym. Nie chciałam nawet dopuścić do siebie świadomości swoich talentów duchowych i umiejętności, które w jakimś stopniu przejawiały się we mnie już od dawna. Zawsze je bagatelizowałam, twierdząc, że nie jest to nic nadzwyczajnego i na pewno każdy tak potrafi. W tym życiu zajmowałam się rzeczami, które skutecznie oddalały mnie od siebie, a od rozwoju duchowego stroniłam tak długo, jak to tylko było możliwe. Kiedy w końcu otworzyłam się na świadomość moich talentów, z czasem wszystko zaczęło się układać. Czułam, że wreszcie robię coś, w czym w pełni wykorzystuję swój potencjał. Z jednej strony byłam tak szczęśliwa jak jeszcze nigdy… ale z drugiej wyzwanie jakie stało przede mną odkrywało we mnie jeszcze wiele lęków i wątpliwości. Moje silne wzorce ucieczki od siebie sabotowały realizację korzystnego dla mnie celu. Dosłownie skręcało mnie od środka, gdy było mi za dobrze. Ciągnęło mnie w kierunku buntu i ponownej ucieczki.
Nie było mi wcale łatwo odnaleźć się w nowej roli i nie było łatwo jej zaakceptować. Głównie dlatego, że to czym zaczęłam się zajmować było ze mną zgodne, a więc zbliżało mnie coraz bardziej do siebie i co za tym idzie – na każdym kroku konfrontowało mnie również z tym, co było dla mnie trudne i bolesne, a od czego wcześniej próbowałam uciec. Mogłam się z tym wszystkim zmierzyć, a że sama droga była zgodna ze mną i z moim sercem Bóg wspierał mnie tak, bym mogła sobie z tym poradzić. I radzę sobie. I jestem z siebie niesamowicie dumna i szczęśliwa, że w końcu mogę się spełniać i zająć tym, co rzeczywiście potrafię i co ze mną współgra.
Na szczęście wszystkie te negatywne mechanizmy o których piszę, to tylko wzorce i przekonania, od których możemy się uwolnić. Na drodze do uwolnienia ważna jest świadomość kierujących nami wzorców oraz szczera chęć wybrania tego, co nas realnie uszczęśliwi – nawet jeśli nie jest to zgodne z marzeniami, które pielęgnowaliśmy od lat. Chodzi o to, by się przy nich nie upierać i zaufać Bogu (czy też sercu, intuicji), że on wie co jest dla nas najlepsze i że skutecznie nas na to nakieruje.
Warto podkreślić, że kiedy z powodu tych wszystkich wzorców próbowałam udowodnić sobie, że uzdrawianie duchowe nie jest dla mnie, Bóg cały czas zapewniał mnie, że jest to dziedzina, w której powinnam się rozwijać – czego dowodem było to, że na każdym kroku dostawałam wyraźne sygnały, by tak czuć. W pozostałych, niezgodnych ze mną przypadkach to ja byłam jedyną, która próbowała sobie wmówić, że dany cel jest dla mnie korzystny, mimo że życie pokazywało mi coś zupełnie odwrotnego. Była tam jedynie moja upartość i przekonanie o tym, że ja wiem lepiej co jest dla mnie dobre.
Nie mając nic do stracenia, poddałam się i zaufałam temu, że to co ma dla mnie Bóg jest lepsze od wszystkiego co sobie sama postanowię. Czułam się tak, jakby jakaś niewidzialna siła popychała mnie do czegoś, co jeszcze do niedawna zupełnie nie mieściło się w mojej głowie. Przez większość życia nie miałam świadomości, że taki zawód, jaki teraz wykonuję w ogóle istnieje. Nie miałam więc nawet możliwości, by o nim marzyć. Jednak wszystko ułożyło się tak, bym mogła się tym zajmować, bym mogła wykorzystać swoje talenty karmiczne. I to jest genialne, bo ja sama bym na to po prostu nie wpadła.
Wszystko to, co jest dla nas korzystne, jest to zawsze coś, w czym Bóg nas wspiera. Dlatego bardzo ważna jest świadomość Boskiego prowadzenia, a ona poszerza się właśnie dzięki pogłębianiu kontaktu ze sobą, własną intuicją oraz sercem. To przychodzi z czasem, ale warto się na taką relację otwierać. Pamiętajcie o tym – zawsze kiedy wybieramy zgodne z nami zajęcie, kiedy mamy szansę w ten sposób zbliżyć się do siebie, skonfrontować się z tym wszystkim od czego dotychczas uciekaliśmy oraz odkryć i pokochać siebie takich, jacy jesteśmy – Bóg będzie nas w tym wspierał. A to, uwierzcie mi, da się odczuć, nawet mimo „wywalanek”.
Tym co charakteryzuje jeszcze taki zgodny z nami cel jest towarzyszące mu uczucie wolności. Ufając i wybierając to, co Bóg ma dla Ciebie nie stajesz się jego niewolnikiem. Nie podpisujesz cyrografu i nie musisz do końca życia zajmować się tylko tym, na co Bóg Cię teraz naprowadził. Wręcz przeciwnie. Dzięki takiemu zajęciu uczysz się życia w zgodzie ze sobą. A kiedy żyjesz w zgodzie ze sobą, zaczynasz dostrzegać coraz więcej zgodnych z Tobą celów i możliwości.
Sama czuję, że realizując się teraz w tym co robię wcale nie zamykam się na więcej, na to co potencjalnie może mnie spotkać w przyszłości, na to co nowe i nieznane. Nie wiem, czy będę zajmowała się uzdrawianiem do końca życia. Może będę, a może otworzę się na coś zupełnie innego. A może będę zajmowała się kilkoma różnymi rzeczami naraz? Szczerze, to nie ma to dla mnie wielkiego znaczenia. Na dzień dzisiejszy nie zastanawiam się nad tym i po prostu cieszę się tym co jest. Cały czas uczę się, rozwijam i czerpię przyjemność z pracy z ludźmi. Lubię taką podróż w głąb siebie i lubię kiedy nie jestem ograniczana. Wiem, że mogę spełniać się tak jak chce i w czym chcę, z jednoczesnym prowadzeniem Boskiej Mądrości i Miłości, która zawsze poprowadzi mnie tam, gdzie będzie mi najlepiej. Ale tak naprawdę najlepiej – w zgodzie ze mną, a nie z moimi wyobrażeniami.
Bóg nie prowadzi Cię tam, gdzie będziesz się czuł najwygodniej, ale tam gdzie możesz wykorzystać swój potencjał i być naprawdę sobą, poza wszelkimi iluzjami i ograniczeniami. A żeby się ich pozbyć, potrzebujesz się z nimi zmierzyć i bardzo często właśnie z tym wiążą się zgodne z Tobą wyzwania. Nie zrażaj się więc, kiedy Ci wywali albo kiedy poczujesz opór przed celem do którego ciągnie Twoje serce. Spróbuj i zobacz, co się stanie, kiedy go wybierzesz. Co ten cel Ci pokaże i z czym przyjdzie Ci się skonfrontować. Pomyśl jaka to fajna szansa, by w końcu pozbyć się ciężaru, który towarzyszył Ci w drodze „na skróty”. Pomyśl jaka to świetna okazja do tego, by naprawdę się realizować i być jeszcze bliżej siebie.