Przypominasz sobie ile razy przejmowałeś się totalnymi pierdołami? Jak z perspektywy czasu okazywało się, że w sumie to nie opłacało Ci się tak martwić i tracić nerwów? Albo jak próbowałeś wyjść z jakiejś sytuacji zupełnie naokoło, tak że narobiło się z tego więcej szumu, niż pożytku? Zdarzało Ci się brać udział w nieprzyjemnej sytuacji i rozmyślać o niej przez cały dzień? Nakręcać się w emocjach, rozpamiętywać jaki ktoś był dla Ciebie niemiły, albo jak bardzo coś spieprzył? Analizować skrupulatnie każde słowo, które napisał do Ciebie znajomy? Wgryzać się w umysły innych ludzi, zastanawiać się co mogli na Twój temat pomyśleć? Bo (w domyśle) na pewno nic dobrego?
Ach, gdyby można było wszystkich tych sytuacji uniknąć! W tym celu podświadomość bierze więc pod uwagę – uciec jak najdalej, schować się, albo biernie poddać się temu co jest i narzekać jaki ten świat jest trudny, skomplikowany i niesprzyjający. Podtrzymując tego typu stany emocjonalne, stajemy się coraz bardziej podatni na stres i złe samopoczucie. W rezultacie kreujemy sobie coraz więcej nieprzyjemnych sytuacji. Widzisz tę pułapkę? Cóż, do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do ciągłego napięcia. A żeby napięcie podtrzymywać, w każdej chwili znajdziesz sobie do tego jakikolwiek powód.
Czasami rezygnujemy z prostych rozwiązań po to, by jeszcze bardziej skomplikować sobie życie. Chcemy dobrze, a „wychodzi jak zwykle” i znów mamy kolejny powód do zmartwień. Boimy się zaufać własnej intuicji, boimy się prosić innych o pomoc, boimy się próbować nowych rozwiązań, bo „po staremu” wydaje się być łatwiej. Życie jednak zawsze weryfikuje nasze działania.
W zastraszeniu i lęku przed kolejnymi emocjami, próbujemy więc chować się przed ludźmi, przed działaniem, przed życiem, boimy się, że przy okazji spotka nas coś złego. Odmawiamy sobie prawa do tego, by żyć, czuć i swobodnie przejawiać siebie. Jeszcze ktoś się przyczepi i zwróci nam uwagę. Komuś się nie spodobamy, kogoś wnerwimy tym, że oddychamy. Czujesz się jak intruz dla tego świata, istota, której tu w ogóle nie powinno być. Tymczasem to my sami nakręcamy i potęgujemy emocje w nas, to my wybieramy co chcemy z nimi zrobić, w jakim stopniu chcemy się im poddawać i dlaczego. My wybieramy jak się chcemy ze sobą czuć, na co sobie i innym pozwalamy i do czego dajemy, bądź nie dajemy sobie prawa.
Mówi się często – poczuj emocje, pozwól im być, doświadczaj ich, bo one są częścią Ciebie… Oczywiście – emocji nie warto tłumić, ale nie warto im się też bezmyślnie poddawać, podtrzymywać ich i namnażać. Zastanów się nad tym, co robisz ze swoimi emocjami w trudnych sytuacjach. Czy rzeczywiście czując je, starasz się je również obserwować? Czy zawsze dążysz do ich uspokojenia, czy bardziej do nakręcania tych emocji, coraz silniej i mocniej, by sprawiły, że błaha sytuacja urośnie do rangi wewnętrznego dramatu?
No to teraz czas na małe storytime .
Kiedyś czułam się prześladowana. Brzmi przeokrutnie, ale właśnie tak czułam . Czułam się jak ofiara tego świata, która służy do tego, aby inni mogli się na mnie wyżyć i popychać kiedy nadarza się okazja. Dziś wiele sytuacji z przeszłości, które sobie przypominam po prostu mnie bawią. Wiem, że nie było się tak naprawdę o co martwić i czasem nawet nie mogę uwierzyć w to, że byłam w stanie tak funkcjonować .
Uświadomiłam sobie, że ja sama bardzo mocno prowokowałam ludzi do tego, aby mnie odpychali. Z jednej strony chciałam się przed nimi ukryć, z drugiej starałam się być bardzo widoczna i ekstrawagancka. Takie rozdwojenie celów osobowości . Byłam nieśmiała w towarzystwie, jednocześnie na ulicy dość mocno rzucałam się w oczy – w czarnej długiej sukience do ziemi, ciężkich butach, obroży na szyi i mocnym, czarnym makijażu, ciężko nie było zwrócić na mnie uwagi, a tej rzeczywiści mi brakowało. Taki styl mi się podobał, lubiłam tak wyglądać, czułam się wyrazista, piękna, czułam się „jakaś”. Chciałam poczuć, że mam prawo być inna i pokazać to ludziom, by zobaczyli i mnie z tym zaakceptowali. Podświadomie, oczywiście prowokowałam ich różne reakcje, aby sobie udowodnić, że jednak, chyba nie do końca.. Tak, czy siak, reakcje ludzi były bardzo zróżnicowane. Od pozytywnych komplementów, po wyśmiewanie, albo wyzwiska kierowane do mnie na ulicy. Z emocjonalnego punktu widzenia zapamiętałam tylko nieprzyjemne uczucie w brzuchu i przykrość spowodowana poniżeniem. Jednak kiedy po latach, na spokojnie przypomniałam sobie co się wtedy działo, okazało się, że w sumie nic takiego. Nikt nigdy nie kierował w moją stronę nawet wulgaryzmów, te „wyzwiska” były bardziej śmieszne, niż poniżające. Najczęściej słyszałam określenia typu: „ej, Szatan!”, albo teksty z cyklu: „hej, lala, but ci się rozwala!” Dzisiaj mnie to niesamowicie śmieszy. Jest to dla mnie totalna abstrakcja, że kiedyś przejmowałam się takimi rzeczami. Niemożliwe, by wystarczyło, że ktoś spojrzał się na mnie krzywo na ulicy, a ja czułam, że nie mam ochoty wychodzić więcej z domu. Realnie nic mi się nigdy nie stało, nikt mnie wtedy nie pobił, nie poniżył tak jak to odczuwałam w moich emocjach. Po prostu za bardzo się przejmowałam, za bardzo się tym wszystkim nakręcałam.
Przypomniałam sobie też sytuację z dzieciństwa, już mniej zabawną. Bujając się na trzepaku przypadkiem uderzyłam nogą kolegę, który niespodziewanie nadbiegł z przeciwnej strony. Od razu go przeprosiłam i zapytałam, czy wszystko w porządku. Nic go nie bolało, nic mu się też nie stało, śmialiśmy się, bo na policzku miał odbity brudny ślad po bucie. Jak to dzieciaki bawiliśmy się dalej i kolega nawet nie wytarł sobie twarzy. Po obiedzie znów wszyscy wyszliśmy na podwórko i wtedy zawołała mnie jego ciocia. Przyszłam grzecznie i przywitałam się, a po chwili leżałam już na ziemi. Sąsiadka uderzyła mnie w twarz, twierdząc, że umyślnie kopnęłam jej bratanka. Kobieta była oczywiście pod wpływem alkoholu. Rodzice od razu się o tym dowiedzieli, mama interweniowała. Jakiś czas siedziałam w domu i bałam się wychodzić na zewnątrz. Jakby tego było mało jakiś czas później, kiedy emocje opadły i nawet sama sąsiadka mnie przeprosiła, dziadek tego samego chłopaka zaczął spoglądać na mnie zza okna. W końcu pewnego dnia kiedy niewinnie bawiłam się na podwórku, podszedł do mnie i zaczął mi grozić, mówił żebym sobie uważała i trzymała się z dala od jego wnuków, bo on mnie obserwuje. Byłam przerażona. Nic nie powiedziałam mamie, poszłam do domu i nie miałam ochoty już więcej wychodzić. Były wakacje, a ja chyba jakiś tydzień siedziałam w domu. Jestem pewna, że ten dziadek nic by mi nie zrobił, ale jako dziecko potraktowałam jego słowa bardzo poważnie. Myślałam o tym całymi dniami, nie mogłam spać i później starałam się bawić tak, aby nie przechodzić koło ich okien.
Odreagowałam sobie te emocje w jednej sesji. Były bardzo silne, z perspektywy wrażliwości i świadomości dziecka. Kiedy w końcu te emocje odpuściły, uświadomiłam sobie, że nawet i w tej sytuacji nic takiego znów tragicznego się nie wydarzyło. Dostałam liścia od kobiety, która nad sobą nie panowała, źle zrozumiała sytuację. O, wielkie mi coś. Uderzenie było nieprzyjemne, ale nawet nie tak silne, bo nie miałam po nim żadnego śladu. Nie umarłam, nie trafiłam do szpitala, nic mi się nie stało. A stary dziadek, straszący małe dziecko? Już widzę jak morduje we śnie moją rodzinę . Cóż, kiedy byłam mała brakowało mi poczucia bezpieczeństwa i każda sytuacja wykraczająca poza strefę mojego komfortu zawsze wydawała mi się dużo straszniejsza, niż w rzeczywistości. Nigdy nie mogłam pojąć, jak inne dzieci to robią, że mają do wszystkiego taki luz. Ktoś dostał jedynkę z klasówki? Luuz, poprawi się. Ktoś się na kogoś wydarł? Luuz, człowieku, po co się tak denerwujesz? Zawsze chciałam mieć dystans do tego typu sytuacji, a zamiast tego przejmowałam się każdą niską oceną, każdą napiętą sytuacją. Często płakałam, bo albo sobie z czymś nie radziłam, albo bardzo się czegoś bałam. I tak caaałe dzieciństwo. Koszmar emocjonalny. Najczęściej tak naprawdę z niczego.
A teraz trochę świeższa sytuacja. Idąc ulicą, przyczepiła się do mnie jakaś obca kobieta. Zwróciła mi uwagę na to, że mój pies nie ma kagańca i jeszcze do paru innych rzeczy, których nawet nie ma sensu opisywać. Jej opinia była totalnie oderwana od rzeczywistości, pies nie przejawiał agresji, szedł sobie spokojnie na smyczy. Pani była wyjątkowo niemiła, agresywna i odnosiła się do mnie jak do człowieka gorszego sortu. Czułam narastające emocje, ale nie chciałam się temu poddawać. Wiedziałam, że dyskusja z tą kobietą nie miałaby żadnego sensu. I choć wiem, że potrafię się obrobić, czułam że lepiej będzie jeśli po prostu pójdę dalej.
Po chwili przyszła mi do głowy myśl – szanuj innych, tak jakbyś chciała, by Ciebie szanowano. Ale uwierzcie mi, że w takiej sytuacji ciężko było pomyśleć o tej kobiecie z szacunkiem . Mimo to, ochłonęłam i zobaczyłam tą sytuację z innej perspektywy. Kiedy widzę osobę agresywnie nastawioną, widzę w niej osobę głęboko cierpiącą. Mimo jawnych prowokacji musi być silnie skrzywdzona, by tak walczyć o każdy najmniejszy skrawek swojej przestrzeni. Jeśli kobieta wpada w panikę i zaczyna wykrzykiwać dziwne opinie, widząc dużego psa, może po prostu ma jakiś uraz, może kiedyś podobny pies ją ugryzł i teraz się boi? Nie ma sensu się ani na nią nakręcać, ani nadawać wartości tej sytuacji. Po prostu się stało i już, każda z nas poszła w swoją stronę. I już więcej o tym nie rozmyślałam.
Dawna ja pewnie by się zdenerwowała, weszła z babką w bezsensowną dyskusję i myślała o tej sytuacji przez cały dzień. Prawdopodobnie bałabym się wychodzić z domu, bo mam za dużego psa i są osoby, którym się to nie podoba (haha, no jasne). Ale to już nie jestem ja. Po odreagowaniu tamtych starych emocji, czuję że takie sytuacje, jeśli już się zdarzają (a teraz już naprawdę bardzo rzadko, chyba że mi akurat coś wywali i tak było w tym przypadku), to bardzo szybko potrafię dojść do siebie. Wiadomo, nie jest przyjemnie kiedy ktoś nagle zaczyna Cię atakować. Ale czy kilka sekund mijania się z obcą kobietą na ulicy, warte są nerwów, lęków i całego dnia rozmyślania, ukrywania się i odmawiania sobie przyjemności i radości z życia? Te kilka sekund, czy minut – kiedy np. Twój szef zwróci Ci na coś uwagę – ile to w perspektywie całego dnia? Życia? Istnienia? Jakie ta sytuacja ma tak naprawdę znaczenie? Może tylko takie, żeby Ci coś pokazać, uświadomić, że masz jeszcze jakąś podatność na tego typu ataki, albo że jeszcze prowokujesz do nich i powinieneś się skonfrontować z jakimś skrywanym bólem? A może nie ma żadnego znaczenia? Bo tak też może być! Nie wszędzie musimy się od razu doszukiwać wielkich teorii, wniosków i przemyśleń. Może warto to zostawić, puścić i pójść dalej? Po co się w tych emocjach nakręcać? Przecież, to nie ma najmniejszego sensu .
Powiem Wam Kochani, że dla mnie takie podejście wiąże się z ogromną ulga. I szczęściem, że mam ten dystans o którym tak marzyłam w dzieciństwie.
Kiedy dzieje się coś stresującego, niemiłego, emocjonującego – użyj swojej wyobraźni i zawsze postaraj się spojrzeć na to, jak na coś nieszkodliwego i malutkiego. Najczęściej to nasze emocje są tak ogromne, a sama sytuacja może okazać się tak naprawdę mało znacząca i realnie całkowicie nieszkodliwa. Nie rozmyślaj, nie analizuj, nie nadawaj temu mocy! Spróbuj się wyciszyć, jeśli masz taką możliwość pooddychaj sobie chwilę, pokontempluj miłe uczucia. Powtarzaj sobie, że nic się wielkiego nie stało, uświadom sobie maleńkość tej sytuacji.
Nawet jeśli teraz czujesz się zestresowany, prędzej, czy później pojawi się moment, że już nie będziesz . Emocje w końcu opadną. Po co więc czekać, skoro możesz świadomie przyspieszyć ten proces? Wiem, ze swojego doświadczenia, że nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia! A tym łatwiej będzie Ci wyjść, im większy dystans do tych sytuacji zachowasz. Nie odcinając się, a przeżywając je świadomie. Naucz się wybierać to, co jest dla Ciebie najlepsze. To przychodzi z czasem, ale MOŻNA do tego przywyknąć. I to jest naprawdę wspaniałe i uwalniające uczucie