Ostatnie dwa tygodnie były dla mnie szalone, na szczęście w tym pozytywnym sensie ;). Dużo pracy z Wami, dużo też zmian w moim życiu. Wybaczcie więc brak postów w ostatnim czasie :). Jestem teraz w nowym miejscu i siedząc sobie w swoim przytulnym kąciku, niedaleko wyjścia na piękny taras, ze śpiącym, najukochańszym pieskiem u boku – czuję, że niczego mi nie brakuje. Jest poniedziałek, jestem po pysznym śniadaniu, spacerze z pieskiem, porannej medytacji, pierwszych, nowych inspiracjach do działania dla mnie (pisałam ten post rano 😉 ). Jestem szczęśliwa. A wielu z Was mnie właśnie o to pyta – czy czuję się szczęśliwa?
No właśnie, szczęście jest pojęciem względnym. W dużej mierze zależy od naszego nastawienia, a raczej całego pakietu nastawień do różnych aspektów życia – do siebie, do innych ludzi, czy sytuacji, które nas spotykają.
Dziś facebook pokazał mi wspomnienie sprzed roku. Pamiętam dokładnie te emocje i uczucia jakie miałam w sobie kiedy tworzyłam tego posta. Pisałam go będąc w pracy – pracowałam wtedy w hotelu i na apartamentach, głównie zajmowałam się sprzątaniem. Miałam swoje momenty frustracji, że mam już dość, marnuję się w tej pracy, bo wiedziałam, że stać mnie na coś dużo lepszego. Ciągle jednak coś mnie tam zatrzymywało. Na początku były to negatywne „motywacje” – paraliżujący strach przed zmianą, niska samoocena, brak wiary w swoje możliwości, żeby znaleźć sobie coś lepszego. Potem, kiedy nabierałam pewności siebie i coraz lepiej przejawiałam się wśród ludzi zatrzymywały mnie podwyżki i awanse. Myślałam wtedy, że skoro jestem odpowiedzialna za czyjąś pracę i zarabiam dwa razy więcej niż wcześniej to w końcu mogę czuć się zaspokojona. Żaden awans w tamtym miejscu mnie jednak nie satysfakcjonował. Zawsze wiedziałam, że Bóg ma dla mnie coś lepszego, a ja z całego serca pragnęłam się na to otworzyć. I to sprawiało, że mimo jakichś tam braków czułam, że moje życie ma sens. Czułam, że mimo wszystko potrafię czuć się szczęśliwa – mimo tego, że jeszcze nie jest idealnie. Ważne, że było dobrze i wiedziałam, że… może być mi tylko lepiej.
Pamiętam, że wtedy właśnie otwierałam się na szczęście – na poczucie radości i satysfakcji z życia, jakiekolwiek by nie było. Otwierałam się na akceptację dla tego jakie mam życie i cieszenie się z tego co mam, bo zawsze przecież jest co doceniać. Kiedy byłam dzieckiem rodzicom się nie przelewało. Koleżanki miały w swoich pokojach najdroższe i najmodniejsze zabawki o których mogłam tylko pomarzyć. Nie pamiętam, żeby mnie to jakoś mocno smuciło, bo… sama potrafiłam sobie z tym poradzić. Zamiast załamywać się z powodu braku nowych zabawek wycinałam z papieru zwierzątka, czy lalki i bawiłam się nimi, tak jakby to były prawdziwe zabawki. Hm, no dla mnie… To były prawdziwe zabawki! 🙂 Szyłam z materiału, lepiłam, rysowałam, pisałam i ilustrowałam opowiadania i książeczki. Cieszyłam się z każdej zabawki, każdego postrzępionego pluszaka. Kiedy marzyłam o piesku dla mojej lalki, skonstruowałam go sama, wycięłam z papieru i wzmocniłam tekturą, dzięki podporze mógł nawet stać. Lepiłam z plasteliny akcesoria, a mama szyła mi dla nich ubranka. Potem koleżanki dziwiły się skąd moja lalka ma takie ładne, oryginalne sukienki.
Kiedyś koleżanka, której nigdy niczego w dzieciństwie nie brakowało, powiedziała mi, że żałuje, że nie rysowała, ani że nie rozwijała się artystycznie, bo teraz ma w tym za duże braki. Powiedziała, że mimo najlepszych zabawek nie czuła się szczęśliwa. A mogłaby. Powiedziałam jej, że przecież w każdej chwili może nauczyć się rysować, ona jednak z góry była negatywnie nastawiona do siebie… Niestety jeśli chcemy być nieszczęśliwi, albo niezadowoleni z naszego życia zawsze znajdziemy ku temu jakiś powód. Sama później w dorosłym życiu wpadłam w taką pułapkę bezsensu i niezadowolenia, tkwiłam w tym bardzo mocno przez jakiś czas. Nie ważne więc z jakiego domu pochodzisz, nie ważne ile masz pieniędzy i w jakiej sytuacji życiowej jesteś. Zawsze Twoje szczęście będzie zależało tylko i wyłącznie od Twojego nastawienia.
Zanim zaczęłam zajmować się rozwojem byłam przekonana o tym, że miałam szczęśliwe dzieciństwo. Dopiero przy okazji pracy nad sobą powychodziły ze mnie potłumione emocje i przypomniały się wszystkie trudne sytuacje. Natłok tych wspomnień i emocji sprawił, że przez moment uwierzyłam w to, że w moim życiu było naprawdę źle. To mógł być kolejny powód do smutku. Ale… po odreagowaniu pewnych rzeczy, po wybaczeniu rodzicom, a szczególnie ojcu, że pił itd., znów spojrzałam całościowo na moje dziecięce lata i poczułam, że faktycznie – mimo trudności byłam szczęśliwym dzieckiem. I to nie była żadna iluzja, po prostu potrafiłam cieszyć się i czerpać radość z tego co mam. I to jest piękna cecha, którą postanowiłam w sobie pielęgnować.
I tak cokolwiek by się nie działo, jakiejkolwiek sytuacji finansowej czy życiowej bym nie miała – ja wiem, że na to szczęście zasługuję. I chociaż by się paliło i waliło… ja tego szczęścia wymagam od życia. Nie pozwalam na to, aby mi je odebrano. Więc cieszę się każdą chwilą, każdą sytuacją. Co sprawia, że rośnie mi tylko apetyt na więcej.
Tak jak z pracą – gdyby moja frustracja i negatywne wyobrażenia wzięły górę, a moje nastawienie do życia pozostałoby negatywne nic by się w nim nie zmieniło. Jestem pewna, że dalej pracowałabym w tamtym miejscu i dalej sprzątałabym apartamenty. Dziś, a dokładnie od dwóch dni, sama mieszkam w takim apartamencie (żeby było śmieszniej na tym samym osiedlu na którym pracowałam 😉 ), pracuję w domu na własnej działalności (to było moje największe marzenie) i w końcu mam swojego upragnionego pieska. Teraz mogę się skupić na kolejnych celach i spełnianiu kolejnych marzeń, stawiać sobie poprzeczkę wyżej. I mimo, że jeszcze czegoś tam nie osiągnęłam (bo zawsze jest co osiągać 😉 ), to nie czuję, żebym była przez to mniej szczęśliwa.
Dzisiaj na przykład bardzo zainspirowała mnie koleżanka, która po dwóch latach trzymania pomysłu w szufladzie w końcu wydaje swoją książeczkę dla dzieci. I udaje jej się :). Wydanie autorskiej bajki było moim marzeniem odkąd pamiętam. Głowę i szufladę mam pełną pomysłów, od ponad roku mam nawet rozpisaną konkretną historię i postaci… I widząc zewsząd znaki, żebym w końcu się za to zabrała, zamiast marzyć i zastanawiać się, po prostu usiądę i to zrobię. Tak jak inne rzeczy, które ostatnio osiągnęłam.
Działając w ten sposób i nastawiając się pozytywnie czuję się szczęśliwa. Cokolwiek się wydarzy, z czymkolwiek będzie mi dane się skonfrontować, po prostu stawię temu czoła i będę szła dalej. A wszystko nie po to, aby dążyć do upragnionego szczęścia, ale po to, żeby żyć szczęśliwie realizując swoje cele. A cele stawiam sobie dla przyjemności, żeby żyło mi się jeszcze lepiej :). Pamiętaj, że narzekaniem i zamartwianiem się zaprzeczasz swojemu szczęściu, które w każdym przypadku i w każdej chwili jest na wyciągnięcie Twojej ręki. A im częściej się do niego dostrajasz, tym fajniejsze zmiany zaskoczą Cię w przyszłości. To nie jest landrynkowy świat, to rzeczywistość wokół Ciebie, którą sam sobie stwarzasz. Chcesz dla siebie szczęścia to nie szukaj go na zewnątrz, tylko zacznij przejawiać je w sobie i zobacz jak to się przełoży na Twoje życie, jak zachęci Cię do czynnego działania :).
P.S. Zdjęcie przedstawia oryginalne rysunki z mojego dzieciństwa, mam ich całą masę ;). Najbardziej rzucająca się w oczy jest scena z jednej z moich ulubionych bajek i jamnik Rex, który potrafi się rozciągać 😀