Od straty mojego kochanego psa Korka minęły równo 3 lata. Korek został wtedy z moimi rodzicami, bo po przeprowadzce nie miałam warunków na to, aby zabrać go ze sobą. Po dojściu do siebie po jego śmierci zamarzyłam o kolejnym psie, z którym mogłabym mieszkać, bo nie wyobrażałam sobie życia bez czworonożnego przyjaciela.
Dużo, bardzo dużo wydarzyło się przez te trzy lata i nie sądziłam, że na kolejnego psiaka będę czekać tak długo. Najpierw ważną kwestią było ułożenie spraw z mieszkaniem. Nie chciałam psa małego, kanapowego, więc na większego kompana musiałam mieć już lepsze warunki mieszkaniowe – coś więcej, niż tylko wynajmowany pokój.
Otworzyliśmy się z partnerem na wynajem świetnego dużego mieszkania, położonego 10 minut na pieszo od lasku, w którym mieści się największy w mieście wybieg dla psów, mamy też 20 minut drogi do jeziora. Miejsce idealne, tylko psa brak… Bardzo ważny i trudny dla mnie okazał się temat pracy i zarabiania. Pracy – aby na pieska mieć odpowiednią ilość czasu, zarabiania, aby móc spokojnie go utrzymać. Chciałam do sprawy podjeść odpowiedzialnie i posiadanie psa w moim przypadku wymagało czasu. Jak się domyślacie, ja bardzo nie chciałam tego zaakceptować.
Moja droga zawodowa kształtowała się cały czas, miałam różne pomysły na siebie, z pieniędzmi bywało różnie. Był moment, że w końcu udało mi się umówić takie warunki pracy, dzięki którym pracowałam na niepełny etat, ale za to za wyższą stawkę, dzięki czemu zarobki mi się wyrównywały, więc nic na tym nie traciłam. Przyszła nawet do nas spora suma pieniędzy z innego źródła, dzięki której wzrosła jakość naszego życia, co też pozytywnie wpłynęło na rozwój prosperity no i mocno wzbogaciliśmy nasze oszczędności. Jeszcze nie było idealnie, ale piesek przecież mógł być – a jednak, wciąż go nie było.
Może wydawać się to śmieszne, bo co to za problem znaleźć psa? Miotały jednak mną duże wątpliwości, czy pracując na etat, nawet niepełny i szukając swojej drogi zawodowej (wtedy po pracy dużo rysowałam) stworzę taką relację z psem na jakiej mi zależy? Czy dam radę odpowiednio wychować aktywnego psa? Posiadanie szczenięcia to duża odpowiedzialność, to socjalizacja malucha z otoczeniem, wszelkimi nowymi sytuacjami i bodźcami, żeby w przyszłości nie przejawiał lęków, które mogłyby utrudniać mu życie. To nauka odpowiednich zachowań, wychodzenie na wielogodzinne spacery, wymyślanie rozmaitych zabaw i ruchowych i umysłowych. Czy ja mam na to teraz czas? Brać na siebie tak wielką odpowiedzialność?
Modliłam się o jak najszybsze rozwiązania problemu, skupiałam się na kreowaniu mojego wymarzonego szczeniaka. Odpowiedź brzmiała za każdym razem dość jednoznacznie – „poczekaj…”, „wyluzuj”, „bądź cierpliwa”, „wszystko przyjdzie w swoim najlepszym czasie”.
Wydawało mi się, że mam tę cierpliwość. W rzeczywistości moje parcie było jednak ważniejsze i zagłuszałam podpowiedzi idące z Intuicji, stawiając dalej na swoim w uczuciu żalu i niesprawiedliwości, że jeszcze mi się nie udało.
Najpierw upatrzyliśmy sobie rasę psa, która nam odpowiadała. Zależało nam głównie na jego usposobieniu i na tym, żeby był zdrowy i dobrze traktowany przez hodowcę. Dwukrotnie rezerwowaliśmy psiaka z hodowli, jednak za każdym razem coś było nie tak – za pierwszym razem suka urodziła tylko dwa szczeniaki i były to dwie suczki (prawdopodobieństwo wydawało się małe, a jednak) rezerwację mieliśmy oczywiście na chłopaka. Drugim razem Pani z hodowli miała wątpliwości, czy nie jesteśmy przypadkiem zbyt wrażliwi na takiego psa, skończyło się w końcu tym, że miot był też zbyt cenny pod kątem wystaw i nasza pozycja na liście poszła w odstawkę (pierwszeństwo miały osoby wystawiające psy na wystawach rasowych psów, a nas takie konkursy nie interesują). Miałam spokojnie tyle oszczędności, że mogłam kupić tego psa, zgodnie jednak z partnerem poczułam, że nie ma co na siłę się pakować tam gdzie nas nie chcą i zamiast kupować za duże pieniądze wychuchanego wystawowca lepiej będzie, jeśli adoptujemy kundelka.
Przy pierwszym nieudanym podejściu strasznie się rozpłakałam i nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje. Ten pies wydawał mi się idealny. Później kiedy byliśmy już zdecydowani na kolejnego w moim życiu kundelka, będąc w schronisku upatrzyliśmy sobie dwuletniego psa, który jak się okazało w analizach był chory, co oczywiście się potwierdziło. Szybko zrezygnowaliśmy z pomysłu o adopcji tego psa i znów pojawiła się niepewność. Jakby Siła Wyższa próbowała mi powiedzieć – to nie ten! Albo – to jeszcze nie czas!
Nie wiedziałam dlaczego ciągle coś staje mi na przeszkodzie. Na jakiś moment zapomniałam o psie, żeby znów zająć się tematami pracy. Dostałam podwyżkę i awans co związało się z innym wymiarem godzin. Czasem wracałam do domu o 20, zaczynając od 8, byłam zmęczona po całym dniu, z trudnością zjadałam kolację. Pieniądze były fajne, jak na pracę w branży hotelowej, stanowisko też. Czasu jednak było brak. I sił. I chęci. Pomyślałam sobie – jak dobrze, że nie mam szczeniaka, kto by się teraz nim zajął?
Wtedy odpuściłam. Zrozumiałam, że muszę skupić się na sobie, poświęcić sobie czas na poukładanie swoich spraw do końca, aby potem móc zająć się inną istotą. Czasem było mi przykro, praca z resztą też nie była pracą moich marzeń, więc wiele mi nie rekompensowała. Czułam czasem rozgoryczenie i pewną niesprawiedliwość – czy ja naprawdę tak wiele wymagam? A może stawiam sobie zbyt wygórowane oczekiwania w stosunku do tego psa? Relacja z psem jest dla mnie bardzo ważna. To nie może być zwyczajny pies, to ma być relacja oparta na wzajemnym porozumieniu, więzi, której nie da się zbudować w ten sam sposób z żadnym innym psem. Każda relacja ze zwierzęciem jest inna, niepowtarzalna. Ja miałam ochotę na taką i stwierdziłam, ok – skoro to dla mnie takie ważne, to… poczekam ile trzeba.
W końcu… zaakceptowałam to. Ulga… Zrzucenie parcia i ciężaru oczekiwania, żalu i życia w napięciu, że pies musi być tu i teraz i koniec. Odpuściłam sobie i poczułam, że chcę tego psa mieć, ale w odpowiednim dla mnie czasie, nawet jeśli miałoby to zająć kolejne miesiące, nawet lata. Nie ważne, trzeba było zaakceptować każdą potencjalną opcję, skonfrontować się z tymi i emocjami i je odpuścić. I podziałało. Nie mówię, że gdybym wcześniej wyluzowała i odpuściła, to piesek byłby wcześniej, bo sama musiałam poukładać sobie też inne aspekty życia, które miały znaczący wpływ na to, czy mogłam sobie na niego pozwolić, czy też nie. Ale na pewno byłoby mi dużo łatwiej i spokojniej przejść przez cały ten okres czekania.
Praca na nowym stanowisku w pracy trwała 2 miesiące. Nie wytrzymałam, za wiele ze mnie wyciskała potu i nerwów. Rzuciłam ją w cholerę. W międzyczasie otwierałam się na moje talenty duchowe. Miesiąc później zaczęłam zarabiać na usługach duchowych i trochę na zleceniach związanych z grafiką. Od 4 miesięcy pracuję w domu i idzie mi naprawdę dobrze. Mam czas… w końcu… dla siebie… na przyjemności, na odpoczynek… na psa…
I pojawił się On. Charlie. Piesek tak, wyjątkowy, że patrząc w jego oczy wiem, że to właśnie na niego czekałam. Co z tego, że cały brudny i zarobaczony Jest najpiękniejszym psem na świecie. Niesamowicie inteligentnym, zabawnym, czułym i kochanym. Mam czas zajmować się nim, socjalizować go, bawić się, szkolić, uczyć przyjemnego psiego życia, pozbawionego trosk.
Dla mnie to ogromna nauka jak w kreacji czegoś co naprawdę pragniemy ważna jest cierpliwość i akceptacja, o której tak wiele się mówi. To się tyczy również pracy, czy kreowania sobie innych fajnych warunków życia, czy chociażby związków partnerskich. Cierpliwość, akceptacja, ale też i zaufanie do siebie i do swojej Intuicji. Intuicja choć przytłumiona jest przez naszą podświadomość, to często jednak potrafi nam podpowiadać naprawdę mądre i najkorzystniejsze rozwiązania, a my tylko tracimy nerwy i czas na ignorowanie ich, komplikowanie albo robienie im na przekór.
Charlie jest moją dumą i spełnionym marzeniem, bo to jest dokładnie ten pies na jakiego czekałam. Cieszę się, że mogę tworzyć relację z nim na takich warunkach jakie sobie wymarzyłam, nie na innych, nie w pośpiechu i na „pół gwizdka”. Cieszę się, że się nie poddałam, nie zniechęciłam i nie podjęłam pochopnych decyzji, mimo „wywalanek” Warto było.
Marzenia się spełniają