Kartka z Pamiętnika

Związek

Kocham mojego partnera. Kocham i doceniam mój związek. Ale nie o miłości dzisiaj chcę pisać  Chciałabym podzielić się tym co sobie w nim bardzo cenię, a dzięki czemu też sama otworzyłam się na wiele dobrego.

Zawsze miałam problem z ciągłym stawianiem na swoim w związku, potrafiłam z resztą moich byłych partnerów bardzo dobrze „ustawić”Najczęściej było tak jak ja chciałam i mężczyzna nie miał za wiele do gadania. W jednym ze związków czułam, że partner nawet w jakiś sposób bał mi się postawić. Nie żebym miała mu zrobić krzywdę  Jednak nie chciał on znosić mojego niezadowolenia. A niezadowolona byłam najczęściej właśnie wtedy, kiedy nie miałam racji. Ciężko było w byłych związkach z pełną szczerością, z mówieniem sobie nawzajem o swoich prawdziwych uczuciach, czy emocjach, o swoich prawdziwych pragnieniach i potrzebach. Bez dobrego kontaktu dochodziło do wielu nieporozumień, a ja sama zapętlałam się w swoich wzorcach, kiedy prawie każda moja wywalanka kończyła się pokornym przyznaniem mi racji (mimo, że najczęściej jej po prostu nie miałam). Byłam świetna w manipulowaniu mężczyznami, żeby tylko udowodnić im i sobie, że po mojej stronie problem nie istnieje. To raczej z nimi zawsze było coś nie tak… 

Największa burza zaczęła się jak trafiłam na mojego aktualnego partnera. On nie pozwalał sobą tak manipulować, no może czasem wkręcałam go w swoje gierki, ale nie na długo. On miał swoją mądrość, swoje odczucia i swoje własne spojrzenie na wiele spraw. Mój partner nigdy nie bał się powiedzieć co mu się nie podoba w moim zachowaniu, albo czego w relacji mu akurat brakuje. Nie boi się podważyć mojego zdania, nie boi się też przyznać kiedy to on nie ma racji. I właśnie tą szczerość w naszym związku ogromnie sobie cenię.

Strasznie się na niego wkurzałam kiedy naciskał na moje czułe punkty. Kiedy ma się problem, prawda (ta najszczersza) zawsze najbardziej boli. Jednak konfrontacja z tą prawdą, prędzej czy później prowadzi do uświadomienia, że faktycznie… chyba nie zachowałam się w porządku i że to nie powinno mieć w ogóle miejsca. I tak rzeczywiście było. Czasami konfrontacja z prawdą o sobie bywa trudna, ale zdecydowanie jest opłacalna.

Ja częściej skupiałam się na tym co partner zrobił źle, zamiast pomyśleć o tym z czym JA mam problem i z czym ja sobie w tej sytuacji nie radzę. Trzeba wtedy przyznać, nie tylko przed partnerem, ale też i przed sobą, że ma się poważny problem i że nastał w końcu czas, aby coś z tym zrobić, bo tak dłużej być przecież nie może. Takie samorefleksje bardzo dobrze działają na ludzi, którzy nie duszą w sobie nienawiści do samych siebie. Jeśli duszą – wytykanie błędów boli jak cholera, a cały ten ból i frustrację wylewa się na partnera. I tego również doświadczałam.

Żeby było jasne, nie chodzi o to, że partner mnie kiedykolwiek krytykował, czy atakował. To nigdy nie były też nieprzyjemne przytyki, czy wyzwiska. Mogłam się wkurzać, ale to wkurzenie to była tylko i wyłącznie moja własna frustracja o to, że on… kurcze ma rację. A ja tak bardzo nie chciałam tej swojej „ciemnej strony” ruszać, nie chciałam tykać problemu z którym było mi najzwyczajniej w świecie wygodnie.

Tak było u nas w sumie od samego początku. Przeszliśmy razem przez ogromną ilość konfrontacji. Zaczęłam nawet podważać sens bycia w tym związku, bo tak bardo uwierzyłam w to, ze ten związek nie jest dla mnie tak korzystny jakbym chciała. Nie był korzystny owszem – dla pozbycia się moich obciążeń . Wiem, ze przy innym mężczyźnie albo znów próbowałabym dominować, albo zostałabym zdominowana (choć pewnie nie na długo  ).

Właśnie, najczęściej przychodziła do mnie myśl, że czuję się przez mojego partnera dominowana i że nie mogę się przy nim rozwinąć, tak jakbym chciała. Wypłakiwałam się i czując wszystkie te emocje, nie rozumiałam dlaczego nadal tkwię w tym związku i dlaczego cała sprawa jest dla mnie tak trudna. Choć nie robiłam tego w pełni świadomie, był to mój sposób na to, aby zatuszować fakt, iż to ja sama próbowałam zdominować jego. To samo było z innymi partnerami, chciałam ich w ten sposób za wszelką cenę uzależnić od siebie. Dlaczego? Bo bez nich czułam się samotna, smutna, zagrożona, nieporadna… Wynikało to z dużych braków w mojej samoocenie. Może zastanawiacie się teraz, czy łatwo mi się do tego teraz przyznać – owszem łatwo, bo tego też nauczyłam się właśnie w moim związku.

Kiedy masz w sobie więcej zrozumienia i luzu dla siebie, zamiast cierpieć i użalać się na sobą, bierzesz odpowiedzialność za siebie, za swoje czyny i swoje życie. Przestajesz polegać i wisieć na innych, zamiast tego – polegasz na sobie. W tym dobrym sensie. Najwięcej w moim związku zmieniło się kiedy sama zaczęłam mocno podnosić swoją samoocenę, ale nie na zasadzie – JA MAM RACJĘ, ale JA ZNAM SWOJĄ WARTOŚĆ. To sprawiło, że nie musiałam się niczego obawiać, nawet najboleśniejszej prawdy o sobie. Czując swoją wartość wiedziałam, że moje problemy mnie nie definiują – a czułam, że chcę się ich pozbyć, właśnie dlatego, że jestem zbyt wartościowa, zbyt wyjątkowa, aby takie syfy w sobie podtrzymywać. Nie miałam już więc potrzeby zwalania całej odpowiedzialności za moje czyny na innych. I tego również nauczyłam się będąc w związku z Łukaszem.

Przy Nim czuję się zawsze na równi. Przy Nim czuję zawsze wsparcie i zrozumienie. Przy Nim czuję, że czujemy i myślimy tak samo, nawet jeśli na zewnątrz przez różne emocje z czymś się ze sobą nie zgadzamy.

Mój partner jest wyjątkowy i kurcze spotkałam naprawdę wielu mężczyzn… Żaden nie otoczył mnie tak bezinteresowną miłością. Przy nikim tak wiele nie nauczyłam się o sobie. Od żadnego nie biła taka pokora do samego siebie i taka chęć zmian na lepsze. Tak ogromna determinacja, aby pozbyć się wszystkich swoich ciemnych stron. I nie mam mu za złe, że wyciągnął też moje. Dzięki temu mogłam je zauważyć i się do nich przyznać. Mogłam się z nimi skonfrontować i w końcu się od nich uwolnić… To jest dla mnie niesamowicie cenne.

Kocham mojego partnera. I przy Nim czuję, że nie muszę niczego obiecywać, z niczym się ograniczać, niczego podtrzymywać, niczego udawać. Przy Nim czuję wolność wyboru, ba – nawet gdybym chciała od niego odejść  Wiem, że zawsze pozwoli mi na to, co sama wybiorę, a nie na to co uważa za słuszne dla mnie. Bo fajne jest też to, że nawet jeśli mówił mi wprost o moich wadach, to dawał mi przestrzeń na to, abym sama sobie z nimi poradziła, bądź też nie. Cieszę się, że mogę rozwijać się u boku takiej osoby. Cieszę się, że 5 lat temu mimo moich ogromnych oporów przed prawdą o sobie i przed rozwojem, przyciągnął mnie swoimi modlitwami Że pracował nad swoim serduszkiem tak bardzo, że w końcu udało mu się mnie przyciągnąć. Upartą, zamkniętą w sobie, obrażoną na świat i na ludzi mnie – sprzed 5 lat 

Nie liczy się ilość obciążeń, liczy się to czy oboje chcecie wyjść ze swoich problemów, czy chcecie się nawzajem jednocześnie ciągnąć w górę, a nie w dół. Pamiętajcie o tym. Przy Łukaszu zawsze czułam, że cokolwiek by się między nami nie działo, wzrastam w górę, choć pozornie mogło to wyglądać zupełnie inaczej.

I choć momentami oczywiście bywało ciężko, choć były momenty zwątpienia, zawsze czułam, że idę w odpowiednim kierunku. I teraz zwracam się bezpośrednio do Ciebie, Łukaszu – zawsze czułam, że przy Tobie mogę rozwinąć skrzydła, choć uparta podświadomość podpowiadała coś zupełnie odwrotnego. Dziękuję Ci za całe ogromne wsparcie, za wspólne rozmowy o naszych celach i marzeniach, po to żeby je rzeczywiście zrealizować. Dziękuję za całą Twoją mądrość, czułość i miłość w związku, którą mnie codziennie zalewasz  Dziękuję za zrozumienie, szczerość i szacunek z jakimi mnie traktujesz. Dziękuję za nieznane mi dotąd uczucia, które wprowadziłeś do mojego życia. Dziękuję za Twoją nieugiętą wiarę w Nas i w Moc Twojego Serca. Czuję, że z Tobą stać mnie na jeszcze więcej i choć wiem, że sama mogłabym sobie świetnie poradzić (no w końcu) to z Tobą jest mi po prostu dużo sprawniej i przyjemniej 

Dziękuję Ci za cały nasz wspólny czas, czuję że właśnie dzięki niemu jestem dziś zupełnie inną osobą. Dla mnie to co działo się wcześniej jest jak wspomnienie poprzedniego życia. Przy Tobie czuję się jak nowo narodzona, jakbym zaczęła od nowa. A wszystko to dzięki Tobie… Dzięki Nam. Dzięki Bogu, który nas w tym zawsze wspierał. I dzięki mnie samej oczywiście 

Dziękuję Ci Kochanie i dziękuję Ci za te 5 lat.

Edit: Dla jasności, nie piszę tego po to, aby idealizować nasz związek, czy mojego partnera, który sam z resztą miał swoje problemy i obciążenia. Pisałam to wszystko z poziomu uczuć i wdzięczności za wszystko co mnie dobrego w moim związku spotkało. Żadne z nas nie było święte, każde miało swoje problemy, swoje prowokacje – jednak warto podkreślić, że piękne jest to, że razem można naprawdę przejść przez wszystko. Wystarczy, że postawimy w związku na prawdziwą, szczerą miłość (ogólnie, nie tylko do siebie nawzajem) i wzajemne zrozumienie.