Kartka z Pamiętnika

Opowieść o Nieśmiałości

Zawsze miałam duży problem z nieśmiałością i bardzo hamowałam się z moim wyrażaniem siebie wśród ludzi. Bałam się powiedzieć cokolwiek, aby przypadkiem nie zostało to źle odebrane. Pewność siebie rozwijała się u mnie stopniowo, jeszcze zanim zaczęłam świadomą pracę nad sobą.

Momentami ta „pewność” przybierała różne formy i kierunki. Pamiętam, że lata temu pracując jako kelnerka, byłam mocno przestraszona i wstydziłam się mówić. W kuchni panował chaos, kucharki (wszystkie bardzo wyraziste, głośne kobiety) zajęte były na przemian gotowaniem i rozmawianiem między sobą. Do kuchni wchodziło się z kartką na której rozpisane miałam zamówienie – trzeba było przekrzyczeć się przez ten cały harmider i poinformować kuchnię o nowym zamówieniu. Weszłam cała zestresowana i położyłam w bezradności kartkę na blacie, na co jedna z kucharek puściła oko, że muszę krzyknąć, żeby wszyscy mnie dobrze słyszeli. Reszta patrzyła na mnie z politowaniem, szepcząc między sobą, że nie dam rady. Kolejnym razem weszłam z zamówieniem stanowczo podnosząc głos, tak, że cała kuchnia w kilka sekund zamilkła. Wiedziałam, że muszę się przełamać, jeśli nie chcę „zginąć” w tym towarzystwie. Szybko zakumplowałam się z personelem i potem często słyszałam „komplementy” w stylu: „taka cicha, niepozorna była, a TERAZ?! Baba z jajami!”. Niby fajnie, ale nawet wtedy odczuwałam, że w jakiś sposób zatracałam gdzieś siebie. Dostosowywałam się do towarzystwa – jak się w pracy przeklinało, to ja też przeklinałam, jak się narzekało, to ja też narzekałam. Wszystko po to, aby poczuć się bezpiecznie, poczuć się akceptowaną, być częścią takiej grupy. Po to, aby nie czuć się odludkiem, dziwakiem i nie zostać odrzuconą. Na tamtym etapie taka sytuacja z kuchni była dla mnie dość fajnym i potrzebnym doświadczeniem. Na pewno poczułam się pewniej po roku pracy w takim miejscu. Jednak umiejętność powiedzenia czegoś głośno w gronie ludzi nie załatwiało całej sprawy, nie mówiąc już o tym, że skromność i nieśmiałość chodziły za mną jak cień i wracały co jakiś czas, a rzekoma pewność siebie cofała się do punktu wyjścia przy zupełnie nowych sytuacjach.

Wcześniej w liceum interesowałam się teatrem, należałam do grupy młodych aktorów – występowaliśmy przed publicznością na prawdziwej scenie. Tam przełamywałam się, potrafiłam krzyczeć i mówić głośno i pewnie. Kiedy jednak schodziłam ze sceny dalej byłam sobą, tak jak i byłam sobą po rozstaniu się ze znajomymi i po powrocie do domu. Prawdziwą siebie, taką jaką czułam potrafiłam przejawiać tylko w towarzystwie bardzo bliskich mi osób – partnera albo członków rodziny (choć też nie wszystkich). Zauważyłam taką zależność, że im pewniej chciałam się poczuć, tym większą presję czułam, że muszę kogoś udawać. Tak jakby akceptacja i miłość do mnie taką jaka jestem była zarezerwowana tylko dla wybranych osób, przy których czułam się bezpiecznie. W innych przypadkach – dla lepszego efektu i bezpieczeństwa – miałam być bardziej rozgadana, bardziej śmiała. Miałam być taką lepsza wersją siebie .

Kiedyś siedząc przy barze rozmawiałam z kolegą, który oczywiście musiał sobie trochę wypić, aby ośmielić się powiedzieć coś więcej. Widział, że jestem przygnębiona, powiedział mi więc, że jestem wyjątkową osobą i że nie zna za wielu takich kobiet w swoim otoczeniu. Ja odpowiedziałam mu, że mam problem z tym, że jestem zbyt nieśmiała, za bardzo hamuję się kiedy poznaję nowych ludzi i bardzo źle się z tym czuję. On odpowiedział, że to absolutnie nie świadczy o mojej wartości, a potem po namyśle stwierdził, że moja nieśmiałość jest nawet czymś wyjątkowym, co sprawia, że staję się dużo bardziej ciekawa i wartościowa, niż to co reprezentuje sobą wiele sztucznych w zachowaniu osób. Ciężko było mi zrozumieć co on właściwie ma na myśli, a może po prostu chciał być miły, żeby mnie poderwać. Mnie interesowały wtedy tylko moje kompleksy, więc jedyne co byłam w stanie wtedy zrobić, to wrócić do domu i zapłakać w poduszkę z myślą jak beznadziejna jestem, skoro nie potrafię nawet odpowiadać na proste pytania. Nienawidziłam kiedy ludzie w ramach zagajenia pytali co u mnie, bo ja nigdy nie potrafiłam na to pytanie odpowiedzieć. Wykrztuszałam z siebie tylko: „w porządku” i na tym po chwili się kończyło. Buntowniczo utwierdzałam się w przekonaniu, że po co mi relacje, w których nikt nawet nie stara się poznać mnie bliżej, tylko odrzuca mnie na samym starcie. Tylko dlatego że jestem nieśmiała! Pogrążałam się w poczuciu niesprawiedliwości i w tym, że świat i ludzie są źli. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że rozpatruję całą sytuację z perspektywy ofiary i że to ja sama tych ludzi od siebie odrzucałam. Co do rozmowy z kolegą, nie przyszło mi do głowy, aby swoje wady spróbować choć na chwilę obrócić w zalety, zaakceptować że są. Dla mnie sprawa była „zbyt poważna” i moje wady służyły tylko i wyłącznie do unicestwienia.

Jednak nawet takie buntownicze tłumaczenia nie sprawiły, by zniknęła we mnie potrzeba tworzenia relacji z ludźmi. Tęsknota narastała, a wraz z nią coraz większa presja na to, co ze sobą zrobić, aby się ulepszyć – aby inni mogli się mną w końcu zainteresować. Wyobrażałam sobie, że jeśli nie mam być nieśmiała, to muszę stać się kimś innym. To znaczy, że powinnam być bardziej przebojowa, bardziej widoczna, wygadana i wszędzie musi być mnie pełno.
I tak jak to u mnie się przejawiało – często zatracamy gdzieś w tym wszystkim swoją prawdziwą naturę. Wyobrażamy sobie jak powinniśmy się zachowywać, aby nie zawieść nie tylko innych, ale i siebie kiedy sami tak bardzo nie jesteśmy w stanie siebie zaakceptować.

I jeden z moich takich większych przełomów był wtedy, kiedy w trakcie pracy nad sobą, przy różnych okazjach testowałam sobie różne zachowania. Starałam się być bardziej uważna na to co robię, jak się zachowuję i jak się czuję kiedy to robię. Ku zaskoczeniu mojej podświadomości najlepsze reakcje ludzi i efekty w relacjach z nimi miałam wtedy, kiedy na nic nie napierałam, tzn. byłam sobie swobodna w takiej postaci jak tylko byłam w stanie poczuć. I czasami ta swoboda przejawiała się tak, że moja pewność zaczynała się chwiać. Przejawiało się to np. milczeniem, czasami język mi się zaplątał, czy gardło ścisnęło ze stresu. Ale nie próbowałam tego ani tuszować, ani udawać że się przejawiam inaczej. I wtedy poczułam, zamiast agresji narzucania sobie pewnych zachowań – taką bardzo subtelną, prawdziwą i lekką wrażliwość, niewinność i delikatność w sobie. Wewnętrzne czucie się w porządku z tym, że nie przejawiam się idealnie i że ludzie to… AKCEPTUJĄ! Nic się się nie dzieje, świat się nie wali… Mało tego, zaczęła się prawdziwa lawina miłych, szczerych komplementów w moim kierunku. Czasem aż nie dowierzałam. Poczułam w sobie delikatność, którą miałam zawsze, której tak bardzo nienawidziłam. Im częściej wychodziłam do ludzi, czy to w pracy, czy na warsztatach, czy w sklepie, tym bardziej czułam prawo do tego, że mogę czuć się sobą i że nie ma nade mną żadnego bata! Poczułam, że to czy inni odbierają mnie pozytywnie nie zależy od tego kim próbuje być, tylko od tego jaka jestem.

Im częściej pozwalałam sobie na te niedoskonałości, jednocześnie pracując sobie nad docenieniem siebie i miłością, tym szybciej zaczęły moje różne stresujące objawy przechodzić. I co było pod spodem? Może i nie jestem wielkim wodzirejem, ale poczułam że mogę i mam prawo mówić więcej, mogę czuć się pewniej, tak naturalnie, kiedy wychodzę do ludzi. Mogę mówić wszystko to, na co mam ochotę. Nie przejmuję się tym, co ta osoba może sobie pomyśleć, a przynajmniej staram się nie przywiązywać do tego wagi. Jeśli nie mam ochoty mówić, mogę też pomilczeć, mogę też trzymać się trochę na uboczu. Mogę też się zestresować jeśli jakaś sytuacja jeszcze mnie przerośnie. I to jest ok. Nie muszę wybierać, mogę być sobą i przejawiać się tak, jak na dany moment czuję się swobodnie, jak czuję się sama ze sobą. Zauważyłam, że to normalne, że człowiek ma swoje słabości i to normalne kiedy je wśród innych przejawia, a jakie nienaturalne jest zgrywanie wiecznie idealnie funkcjonującej osoby, mimo że się nią nie jest. To jest naprawdę męczące i nie ma nic wspólnego z prawdziwą lekkością przejawiania się w życiu.

Tak, no i okazało się, że ja zawsze byłam wyjątkowa. Zawsze byłam atrakcyjna i ciekawa, tylko sama nie potrafiłam w to uwierzyć, a na pewno nie chciałam tego docenić. Nie muszę być duszą towarzystwa i być centrum zainteresowania wszystkich w grupie. Nie muszę być głośna i zawsze zabierać głos, żeby się pokazać. Mogę być sobą, nie mówić za wiele, a mówić tylko wtedy kiedy mam na to ochotę. Poczułam, że wystarczam, że ludziom wystarczy to jaka jestem. I nie tylko jeśli chodzi o relacje koleżeńskie, partnerskie, czy rozmowy z nowo napotkanymi ludźmi. Również w kontekście biznesowym, oferując i wykonując swoje usługi, pokazując ludziom moje umiejętności i talenty. Mogę się czuć w porządku z tym jaka jestem i jak się przejawiam. A ludzie to lubią, ludzie kochają szczerość w innych. I to się czuje…

Nie musisz być – „taki jak…”, nie musisz być taki, jakim Ci wmawiano, że powinieneś. Nie musisz być kimś, aby inni mogli Cię zaakceptować.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kiedy w końcu pozwolisz sobie na to, aby być sobą bez względu na konsekwencje, zauważysz jak wiele korzyści zaczyna z tego płynąć. Dużo więcej korzyści, niż wtedy kiedy próbowaliśmy kogoś udawać. Ludzie wyczuwają Twoją pewność siebie, nawet jeśli forma w jakiej ją przejawiasz nie jest zbyt „przebojowa”. Możesz być spokojną osobą, ale za to bardzo wyrazistą, spokój ma bowiem tak naprawdę dużo większą siłę przebicia.

Moja delikatność, wrażliwość i prawdziwość to jest właśnie to, co przyciąga innych ludzi. Nie próbuj udawać kogoś innego, bo odbierzesz innym okazję na to, aby poznali Cię takiego jaki jesteś. A ludzie chcą Cię takiego poznać  Chcą zobaczyć jaki jesteś wyjątkowy  Zawsze się znajdzie wystarczająca ilość ludzi, którzy będą chcieli Cię kochać i doceniać. Hej, ten świat daje Ci do dyspozycji naprawdę pokaźną ilość ludzi! 

Masz prawo doceniać siebie i mało tego, masz prawo być dumny z tego jaki jesteś i w jaki sposób się przejawiasz, teraz, właśnie w tym miejscu. Masz prawo być docenianym i podziwianym przez innych ludzi taki jaki jesteś, bez konieczności rozrastania Twojego ego. Możesz być niewinny i w porządku z tym, jak ludzie zachwycają się Tobą, jak dostrzegają Twoje zalety i z zadowoleniem korzystają z tego co dla nich robisz. Wystarczy, że uwolnisz się od kompleksów, że pozwolisz sobie w pełni pokochać siebie. Bez zmuszania się do zmian. Pozwól sobie w naturalny i nieprzymuszony sposób rozwijać siebie, bo właśnie na tym to wszystko polega… Tylko w taki sposób najszybciej i najefektywniej osiągniesz to, do czego od dawna rwie się Twoje serce…