Artykuły

Niech wygra Miłość

Zainspirowana postem mojego partnera, dotyczącym iluzji niezasługiwania na związek, postanowiłam dodać parę słów od siebie.

Moja podświadomość mocno próbowała mnie wypchnąć ze związku, który był i jest dla mnie korzystny. Podsuwała pomysły, że może jest dla mnie ktoś „lepszy”, może za bardzo się ograniczam, bo istnieje ktoś przy kim mogłabym bardziej wrosnąć.  Kiedy miałam robiony zabieg wypalania węzłów, wypowiadając moje wątpliwości, usłyszałam od uzdrowiciela takie słowa: „nooo… jest dla Ciebie ktoś lepszy… Menel spod sklepu!”.  Rozbawiło mnie to jak nigdy. I tak – dokładnie, wcześniej przyciągałam sobie raczej destrukcyjne związki, bez sensownej przyszłości. Wiele było we mnie sprzeczności, broniłam się przed destrukcją jak mogłam, przyciągając sobie partnerów raczej spokojnych, którzy nie nadużywali alkoholu. To jednak sprawy nie załatwiało, były to zawsze osoby skrzywdzone, więc negatywne wzorce dalej się odtwarzały.

Podświadomość przywiązana do takiego modelu próbowała coś podobnego odtwarzać w aktualnym związku i zrażać do siebie uczucie miłości, które przebijało się przez wszystkie te obciążenia. Poczucie niezasługiwania na tę miłość sprawiało, że gdzieś tam podświadomie czułabym się wygodniej i „jak w domu”, gdybym przyciągnęła sobie innego – toksycznego partnera z problemami, z których nie chciałby wyjść i przy którym tej miłości by nie było.

My z partnerem mieliśmy oboje sporo do przerobienia, ale za każdym razem czułam z jaką mocą ta miłość, która płynęła między nami przebijała się przez te wszystkie wątpliwości i przy okazji skutecznie uzdrawiała nasze najczarniejsze strony.

Tak jak normalnie w momentach kulminacji emocji i obciążeń po prostu zrywałam z facetem bez żadnego problemu, żeby uciec jak najdalej od trudnych konfrontacji, tak w tym przypadku wyjątkowo czułam, że warto przez to przejść. Czułam, że miłość między nami jest coraz silniejsza i boskie wsparcie prowadziło mnie ku temu, abym jednak wytrwała, bo warto. Jak się więc ostatecznie okazało, próbując uciec ze związku nie broniłam się przed destrukcją, ale broniłam się przed miłością. Zauważałam, że z każdym kolejnym miesiącem, rokiem – jest nam ze sobą coraz lepiej, przyjemniej, miłośniej. Oczywiście im cudowniej było, tym bardziej wywalało mi co do sensu naszego związku . Z kolei na początku bałam się, że w nieskończoność będziemy przewalać tony tych emocji, napięcia, złości i rozpaczy. Jednak modląc się o rozwiązanie problemów Bóg zawsze podpowiadał mi – wygracie to, przetrwaj to, poddaj się miłości, bo warto… Nie do końca wiedziałam jak to się skończy, czy się rozstaniemy, czy związek się wzmocni. Wiedziałam jednak, że warto – czułam to, więc się nie poddawałam.

Moi poprzedni partnerzy nie robili nic ze swoimi emocjami. Podczas ostrej kłótni krzyczeliśmy na siebie, płakaliśmy, a potem się przepraszaliśmy, tak tylko żeby załagodzić sytuację i udawać, że odtąd będzie już ok. Problem wracał i nie rozwiązywał się w żaden sposób. Z Łukaszem było inaczej. Owszem, był krzyk i płacz, nie zgadzaliśmy się ze sobą – oboje skrzywdzeni, z ogromnymi brakami, z dziurami w sercu. Ale każda taka akcja kończyła się konstruktywną rozmową, wyciągnięciem wniosków, spojrzeniem nie tylko na błędy partnera, ale również i swoje. Kończyło się przeproszeniem, czy przytuleniem tylko kiedy było ono szczere i miało sens. I zawsze tak było, zawsze byliśmy dla siebie wsparciem. Patrzyłeś w oczy drugiej osoby i wiedziałeś, że ta osoba naprawdę ma problem, że naprawdę nie potrafiła inaczej, ale że całkowicie szczerze i z całego serca chce z tego wyjść. I my trzymaliśmy się za rękę, podnosząc się z tego, zawsze będąc po swojej stronie. Wspierając się, wzrastając razem, ze szczerą chęcią, ramię w ramię.

Nigdy nie znałam nikogo, kto byłby tak szczery ze sobą tak jak On. Kto pracowałby nad sobą z taką determinacją. Kto wspierałby mnie tak jak On. Kto wierzyłby w nas tak jak On. Prawdziwy Przyjaciel, Partner i Miłość Mojego Życia w jednym.

Pamiętam jak dusiłam się z emocji, jak płakałam, jaka byłam znerwicowana, spięta, obolała – i psychicznie i fizycznie. Płakałam, bo pewnego dnia odkryłam w sobie, że nie potrafię czuć miłości. To oczywiście nie była prawda, ale ja całą sobą w to wierzyłam. On wtedy przykładał moją rękę do mojego serca i mówił mi – poczuj… miłość w swoim sercu… Ona w Tobie jest, Ty ją czujesz – mówił to niezłomnie, bez cienia zwątpienia. Był przy mnie zawsze, wspierał mnie w tym, że jestem w stanie to poczuć, że przecież mam w sobie ogromne pokłady miłości. Nie robił tego swoim kosztem, wiedziałam że robi to z miłości jaką sam przejawiał w swoim sercu.

I kiedy przestałam się bronić w końcu… zaczęło być naprawdę cudownie. I między nami, w związku, i w nas – z osobna.

Wiem, że jeśli zrezygnowałabym z tego związku, zabrałabym wszystkie te obciążenia ze sobą i będąc w samotności nie wiele mogłabym w sobie dostrzec, uwolnić, przerobić. Tworząc kolejny związek z mniej świadomym, „bezpiecznym” parterem dla mojej podświadomości też nie wyszłabym na tym dobrze. Miałabym albo kolejną emocjonalną jatkę już bez przepływu miłości i korzystności zmian, albo jałowy związek w którym partner skacze wokół mnie i przytakuje na każde moje „ale”, żebym tylko nie próbowała się rozwinąć (taki schemat też już przerabiałam) . Jednym zdaniem mogłam albo rozhulać demony podświadomości, albo je uciszyć, byleby nie wpuścić prawdziwej miłości.

Cieszę się, że przez to przeszłam, że udało mi się skonfrontować z czymś naprawdę dużym i ważnym dla mnie. Bo ten związek przede wszystkim rozwinął mnie samą. Po 5 latach bycia razem czuję, że jestem zupełnie inną osobą. Tyle się zmieniło na lepsze, tyle dobrego mnie spotkało… I jest tylko coraz lepiej, bez ustanku.

Mój wniosek jest taki, żebyście zaufali swoim odczuciom, wczuwali się w nie i ufali temu co podpowiada Wam Serce i Intuicja. Niezależnie od tego co mówi Twoja rodzina, koleżanka z pracy, terapeuta, czy przyjaciółka. Drogi są różne. U różnych ludzi ich związkowa droga wygląda inaczej. U Ciebie nie musi być tak jak u mnie, nie musi być tak jak u kogoś innego. Sam podążaj swoją drogą i zaufaj sobie i zaufaj Bogu, Ty już masz odpowiedzi na wszystkie te „tajemnice”. Czasem warto zaryzykować i wyłączyć głosy wszystkich ludzi, którzy mówią Ci w jakim kierunku powinieneś pójść. Zaufaj sobie, bądź ze sobą szczery, otwieraj się na miłość… Jeśli ją wybierzesz wszystko potoczy się w taki sposób, żebyś jak najwięcej skorzystał i czuł się jak najlepiej.

I nawiązując do posta Łukasza – ZAWSZE, na każdym etapie Twojego życia, możesz otworzyć się na związek, który wzniesie Cię na wyżyny, w którym poczujesz się tak jak jeszcze nigdy. I on będzie Twój – unikalny, wyjątkowy… Taki, jakiego potrzebujesz, jaki będzie Ci służył, taki w jakim będziesz mógł się w końcu poczuć naprawdę szczęśliwy.

Kochani, mi się wydawało, że jestem zamknięta na miłość. A jednak cudownie przyciągnęłam partnera przy którym mogłam się na nią otworzyć. Dlatego właśnie – kiedy jesteś zamknięty, przyciągnij sobie kogoś, z kim się na nią pootwierasz. Grunt, żeby zrodziła się w Tobie chęć i intencja doświadczania Miłości. Więcej nie trzeba. Nie ważne, że są obciążenia, nie ważne, że jest jeszcze jakieś zamknięcie na pełen przepływ. Miłość się przebije, jeśli uchylisz choć kawałeczek serca.